Stoicko-ironiczny rzut oka na „poszukiwanie koncepcji wyjścia z katastrofy” przez zachodnioeuropejskich intelektualistów. Za katastrofę autorka filmu Mia Hansen-Løve uznaje niedoskonały porządek społeczny, który od Platona próbują reformować kolejne pokolenia filozofów – już to namawiając do tworzenia utopijnych wspólnot, już to podżegając do rewolucji. Film nie jest hermetyczny, łatwo go nawet pomylić z lekką komedią obyczajową o zgranym małżeństwie akademickich wykładowców, które postanawia się rozwieść. Allenowska fabuła budowana jest wokół sprzeczności myśli i działania bohaterów. „Jestem spełniona intelektualnie i to mi wystarcza do szczęścia” – dumnie deklaruje żona profesora, cierpiąc okrutnie z powodu jego zdrady (fantastyczna rola w wykonaniu Isabelle Huppert). Na odwieczny problem oderwania elit od rzeczywistości reżyserka dyskretnie narzuca szerszą, „buddyjską” perspektywę. Opowiadając o powtarzających się próbach naprawiania świata, nie ukrywa, że ten cykl kontestowania i wrzenia umysłów nigdy się nie spełnia. Każda generacja pragnie czegoś innego, ma inne cele, które ostatecznie weryfikuje samo życie, a jedyną cechą stałą dawnych i przyszłych reformatorskich zapędów jest niekończący się cykl błędów wpleciony w nieuchronny rytm narodzin i śmierci. Chwilowy spokój – powtarza za swoją bohaterką 35-letnia nadzieja francuskiego kina – polega na odkryciu w sobie wolności, gdy utraciło się wszystko, co zapewniało szczęście.
Co przynosi przyszłość, reż. Mia Hansen-Løve, prod. Francja, Niemcy, 100 min