Sympatycy twórczości czeskiego reżysera Petra Zelenki doskonale wiedzą, że fascynuje go względność rzeczy i poruszanie się po różnych orbitach rzeczywistości. Oglądając „Guzikowców”, „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” czy uwspółcześnioną ekranizację „Braci Karamazow”, lepiej z góry nastawić się na osobliwą grę reżysera z widzami, niemal zawsze prowadzącą do przekonania, że wszystko jest kwestią interpretacji, nie tylko w sztuce. Najnowszy film Zelenki „Zagubieni” też jest w tym duchu. Rozpoczyna się jak gorzka farsa obśmiewająca narodowe kompleksy i narosłe wokół naszych południowych sąsiadów stereotypy („Czesi to wieczni tchórze i głupcy”). Później okazuje się jednak, że to fragment niedokończonej produkcji, której kulisy i okoliczności powstania prześwietla część druga „Zagubionych”.
Posługując się konwencją mockumentu (zmyślonego dokumentu), Zelenka nawiązuje ironicznie do „Nocy amerykańskiej”. W istocie jednak interesuje go reinterpretacja kluczowego wydarzenia w XX-wiecznych dziejach jego ojczyzny, które ukształtowało stereotypowe wyobrażenie na temat nieheroicznej postawy Czechów – ich bierności, wygodnictwa, dwulicowości. Chodzi mianowicie o niesławną konferencję monachijską z września 1938 r., w wyniku której doszło do przymusowego rozbioru Czechosłowacji. Czesi, zdradzeni przez sojuszniczą Francję (na czele delegacji stał Édouard Daladier), nie bronili się wówczas, ale reżyser, powołując się przewrotnie na niejakiego Tesára (rzekomo współczesnego historyka), snuje fantastyczną teorię spiskową przywracającą honor swoim rodakom. Wbrew pozorom film jest przejrzysty i sprawia wrażenie nieco nawet zbyt dosłownej komedii na temat kręcenia siermiężnej europejskiej koprodukcji z udziałem znienawidzonych Francuzów. Nie odstrasza ciężkostrawnym patriotyzmem, wręcz przeciwnie, pełno w nim humoru, dystansu, autoironii mogących stanowić wzór także dla nas Polaków, jak inteligentnie leczyć się z narodowych traum i win.
Zagubieni, reż. Petr Zelenka, prod. Czechy, 102 min