Film

Ostatni krąg piekła

Recenzja filmu: „Inferno”, reż. Ron Howard

mat. pr.
Film Rona Howarda celuje wysoko, ale coś tu nie wyszło.

Ze złej książki da się zrobić przyzwoity film – nie sprawdziła się hollywoodzka zasada w przypadku tej nudnej, fatalistyczno-spiskowej ekranizacji „Inferno” (tak jak w przypadku dwóch poprzednich, mających 10 lat filmów na podstawie trylogii Dana Browna). Film Rona Howarda celuje wysoko swoim wyczuleniem na rzeczy stare i piękne oraz na powiązane z nimi – niestety w dość przypadkowy sposób – informacje z zakresu historii sztuki. Tym razem w wersy i w renesansowe ilustracje do „Piekła” Dantego Alighieri wpisano miejsce ukrycia torebki z wirusem, która, jeśli zostanie rozszczelniona, unicestwi połowę populacji. Cierpienie ma ostatecznie zbawić ludzkość – wyjaśnia nieprzekonanym podczas przewijającego się w filmie wykładu TED twórca wirusa, niezrównoważony naukowiec Bertrand Zobrist (Ben Foster).

Bliska perspektywa piekła widza jednak nie rusza. Pewnie dlatego, że każdy kolejny krok w kierunku rozwiązania zagadki tłumaczony jest w szczegółowy, irytujący sposób przez pozbawionego poczucia humoru, niewyczulonego na przyjemności życia i sztywniackiego profesora Roberta Langdona (Tom Hanks). Langdonowi pomaga supermądra lekarka Sienna Brooks (Felicity Jones), która też ma tendencje do wyjaśniania jeszcze raz tego, co pokazują właśnie na ekranie. Jeżeli Langdon, który na początku filmu musi przezwyciężyć chwilowy zanik pamięci, ogłasza, że nachodzą go wizje końca świata, to dr Brooks wyjaśnia, że to jest jednak efekt urazu głowy etc.

Ciężko się tego słucha i ciężko uwierzyć, że Sienna i profesor nie mają, kierując się wskazówkami Zorbrista, żadnych technicznych problemów z ciągłym otwieraniem tajemnych przejść, ciężkich drzwi, a jeśli trafi im się zardzewiała krata, to po drugiej stronie stanie akurat Cyganka, która za sto euro pomoże wyjść na plac św.

Reklama