Świetnie przyjęty na festiwalu w Berlinie najnowszy film Agnieszki Holland nazywany przez nią anarchistyczno-ekologiczno-feministycznym thrillerem łączy różne gatunki, ale najbardziej chyba przemawia na poziomie emocji. Agnieszka Mandat w roli wyrzuconej na życiowy margines starej obrończyni zwierząt, dorabiającej lekcjami angielskiego do emerytury w prowincjonalnym gimnazjum w Kotlinie Kłodzkiej, niemal od razu zjednuje sobie sympatię, chociaż trudno wytłumaczyć dlaczego. Gra arogancką, wierzącą w przesądy i astrologię buntowniczkę, mającą większe zaufanie do Williama Blake’a (poety mistyka) niż do rozumu, działającą impulsywnie, słuchającą się gniewu. Ból, poczucie odrzucenia i krzywdy równoważą jakoś te dziwactwa – chętniej się jej współczuje, niż ją lekceważy, czując, że występuje jakby w imieniu całej grupy słabszych, wykorzystywanych, pozbawionych pancerza ochronnego istot, że ma do tego prawo, i ma charyzmę. Czarnymi charakterami w filmie są myśliwi – społeczność uosabiająca władzę, męską dominację, brutalność, siłę. Wspomagani przez kler (ksiądz sadysta tłumaczy, że przykazanie nie zabijaj dotyczy tylko ludzi) poczynają sobie niczym mafiosi, więc i zemsta na nich nie wydaje się zbyt okrutna czy wyrafinowana.
Pokot, reż. Agnieszka Holland, prod. Polska, Niemcy, Czechy, Szwecja, Słowacja, 128 min