Jest to sprawne, rzemieślniczo poprawne, konwencjonalne kino rozegrane wedle reguł znanych miłośnikom gatunku, tyle że bez przesadnego straszenia widokiem bryzgającej krwi i podobnych atrakcji.
Rzecz jest o duchach ukazujących się młodemu fotografowi, który w nie nie wierzy, ale uznać ich istnienie musi. Początkowo dręczą go tylko wyrzuty sumienia. Chodzi o wypadek samochodowy, w czasie którego nie udzielił on pomocy osobie poszkodowanej. Szybko okazuje się jednak, że incydent na szosie był tylko drobnym kamykiem uruchamiającym lawinę jeszcze smutniejszych i bardziej zagadkowych wydarzeń. W niewyjaśnionych okolicznościach popełniają samobójstwo jego koledzy ze studiów, na zdjęciach pojawiają się tajemnicze smugi, przypominające zjawy z zaświatów itd.
Jak to w azjatyckich thrillerach często bywa, granica między rzeczywistością, snem, wspomnieniami oraz grą wyobraźni niepostrzeżenie się rozmywa. Tworzy się niepokojąca, chwilami nieprzyjemna atmosfera, w której widz traci orientację, a charakterystyczny dreszczyk podniecenia towarzyszy aż do ostatecznego wyjaśnienia zagadki. Chociaż finał przynosi spore rozczarowanie, generalnie jest się czego bać, co mimo wszystko należy uznać za komplement.