Nowy film Brytyjki Andrei Arnold („Fish Tank”, „Red Road”) to jakby dzieło lżejszego kalibru, improwizowane kino drogi o destrukcyjnej sile marzeń dyktowanych przez młodzieżową popkulturę, choć z ogromnymi ambicjami wykrzyczenia całej prawdy o straconym pokoleniu współczesnych, wyrzuconych na margines amerykańskich 20-latków. Nie tak formalnie błyskotliwe jak „Spring Breakers” i, niestety, równie mało odkrywcze w warstwie treściowej. Fabuła przykryta mocnymi brzmieniami modnego trapu opisuje losy bezrobotnej 18-latki z Teksasu o wdzięcznym imieniu Star (pamiątka po niespełnionym marzeniu jej matki). Opiekuje się porzuconym przez matkę młodszym rodzeństwem, jej chłopak to degenerat. Żyje z przeszukiwania kontenerów z przeterminowaną żywnością. Gdy w końcu wpada na grupę kolorowych luzaków – ulicznych sprzedawców, dla których życie to nieustanna zabawa – widzi w tym szansę dla siebie. Zmysłowe zdjęcia oraz transowa muzyka to niewątpliwie największe atuty amerykańskiej odysei, ukazanej z perspektywy naiwnych, cynicznie wykorzystywanych, bezbronnych dzieci. Odkrycie, że pod elektryzującą, głośną fasadą oraz brudną walką o pieniądze kryją się delikatne, łatwe do zranienia emocje i niemożliwe do spełnienia marzenia, już takiego wrażenia nie robi.
American Honey, reż. Andrea Arnold, prod. USA, Wielka Brytania, 158 min