Im częściej Terrence Malick staje za kamerą, tym większą konfuzję budzą jego filmy. Ezoterycznego „Rycerza pucharów” (dwa lata temu prezentowanego w Berlinie) czy ulotnej „Wątpliwości” (oklaskiwanej wcześniej w Wenecji) żaden polski dystrybutor nie śmiał wprowadzić do kin. A przecież Malick to wielki mistrz, jego poetyckie światy hipnotyzują. Mienią się znaczeniami dopiero na wysokości jakiegoś gnostyckiego nadsymbolizmu, którego na żaden język, poza językiem religii i filozofii, przełożyć nie można. Filmowe poematy Amerykanina, przeplatane obrazami przypływów i odpływów, powiewów wiatru, pełzających żuczków, wędrujących w rozbawieniu ludzi, są unikatową, autonomiczną kreacją przemawiającą wieloma głosami, a ich sednem wydaje się cisza. Choć dla wielu to właśnie zachwyt nad pięknem i niepojętą mocą natury oraz ludzkiego życia stanowi ich znak firmowy.
Song to Song, reż. Terrence Malick, prod. USA, 129 min