Nakręcony przez Denisa Villeneuve’a „Blade Runner 2049” – kontynuacja legendarnego widowiska science fiction – miał być najbardziej oszałamiającym wydarzeniem filmowym sezonu. I zaskoczenia nie ma, co być może zaskakuje najbardziej. Zdziwienie budzi pokora, z jaką kanadyjski reżyser potraktował kultowe dzieło poprzednika. Wiele motywów, onirycznych scen, nie mówiąc o tajemniczych relacjach między protagonistami, wywodzi się wprost z „Łowcy androidów”. Transowy nastrój, powolne tempo opowiadania również nawiązują do oryginału Ridleya Scotta. Nawet robiąca kolosalne wrażenie nowa scenografia Dennisa Gassnera filmowana w oszczędnej rdzawo-stalowo-pomarańczowej tonacji kolorystycznej (świetne zdjęcia Rogera Deakinsa) wydaje się dziwnie znajoma. Dystopijna wizja wielokulturowego Los Angeles jako umierającej przemysłowej metropolii oblewanej kwaśnymi deszczami – a teraz dla odmiany zasypywanej śniegiem – jest głęboko zanurzona w halucynacyjno-mesjanistycznych obrazach Kubricka i Tarkowskiego.
Blade Runner 2049, reż. Denis Villeneuve, prod. Kanada, USA, Wielka Brytania 2017, 163 min