Przy wrażeniu, jakie zostawił „Sicario” Denisa Villeneuve’a z fenomenalną kreacją Emily Blunt, prawdopodobieństwo klapy przy realizacji drugiej części wydawało się niemal pewne. Sequele nie mają zwykle ambicji artystycznych. Kręci się je po to, by ci, co mieli zarobić, zarobili jeszcze więcej. Zapowiedź, że kontynuację reżyseruje mało znany włoski fachowiec od mafijnych seriali, budziła więc jak najgorsze przeczucia. Brak w obsadzie głównej aktorki tylko je potwierdzał. Nie da się zbudować mocnej psychologicznie historii bez bohaterki, która z narażeniem życia rozpracowywała siatkę meksykańskich karteli, domyślając się, że jest tylko przynętą. A jednak…
Twórcy „Sicario 2: Soldado”, zamiast powielać sprawdzony schemat, poszli innym tropem. Skoro już wiadomo, kto pociąga za sznurki i jakimi metodami się posługuje, postanowili rozwinąć ten wątek. W nowym filmie dominującą rolę pełnią kilerzy: Benicio del Toro i Josh Brolin. Na zlecenie rządu obaj mają się zająć nielegalnym przemytem ludzi na amerykańsko-meksykańskiej granicy, przez którą przenikają uzbrojeni islamscy terroryści. Wizja armii dżihadystów organizujących samobójcze zamachy na terenie Stanów Zjednoczonych podziałała na wyobraźnię rządzących tak silnie, że w walce z nimi w ogóle odpuścili sobie zasady. Liczyć się ma skuteczność. Nic więcej. Jeśli ktoś myśli, że właśnie streściłem całą fabułę, grubo się myli. Zaletą filmu jest nie tyle oszałamiające tempo oraz towarzyszące mu napięcie, co właśnie nieprzewidywalność scenariusza (o świetnej grze gwiazdorskiego duetu nie wspominając). Zemsta, dylematy sumienia, tragiczne wybory, mechanizmy władzy – wszystko, co najlepsze z „Sicario”, znajdziemy tu również. Słaby punkt? Naciągany finał nie pozostawia złudzeń, że musi powstać „Sicario 3”.
Sicario 2: Soldado (Sicario: Day of the Soldado), reż. Stefano Sollima, prod. USA, Włochy, 122 min