W nowej komedii producentów „Planety singli” Wojciech Mecwaldowski w roli tytułowej z wyczuciem stosuje triki ze slapsticku. Nie przedobrza, jest czarujący i wiarygodny, nawet w tak niezaskakujących, prostych scenach jak strach na widok węża boa, gdy czeka z kwiatami na swoją dziewczynę Dorotę (Anna Smołowik), z zawodu doktor weterynarii. Juliusz jest ciągle poirytowanym, zestresowanym nauczycielem plastyki i rysownikiem komiksów, któremu nowa dziewczyna trochę rozjaśnia światopogląd. Problem w tym, że Dorota musi w ciągu tygodnia spłacić dług Chorwatowi (Jerzy Skolimowski), któremu z kolei kilkadziesiąt lat wcześniej ojciec Juliusza (Jan Peszek) skradł narzeczoną. Widać wyraźnie, że i Skolimowski, i Peszek dobrze się bawią, odgrywając tu na luzie dość stereotypowe postaci drugoplanowe: gangstera dżentelmena i malarza hedonistę, wielbiciela Wagnera. Choć „Juliusz” ma dużo zalet: interesującą obsadę, nie razi też mało wyrafinowanym poziomem żartów, utrzymany jest w ładnej, zwłaszcza jak na polskie komedie, i dopracowanej stylistyce, to jako całość rozczarowuje. Nie tylko nie wnosi do gatunku niczego nowego, ale nie jest też tak po prostu, szczerze, zabawny. Jest tylko poprawnym, dość ciekawym debiutem reżyserskim Aleksandra Pietrzaka, według scenariusza autorstwa debiutujących w tej roli w zawodowym, komercyjnym kinie gwiazd rodzimego stand-upu, Abelarda Gizy i Kacpra Rucińskiego. Oglądany z tej perspektywy – jako debiut właśnie – „Juliusz” daje nadzieję, że panowie wymyślą w przyszłości jeszcze coś lepszego.
Juliusz, reż. Aleksander Pietrzak, prod. Polska, 97 min