Oglądanie nowego filmu Larsa von Triera jest torturą, choć niejeden widz zapewne doceni kryjącą się za tym prowokację. „Dom, który zbudował Jack” to portret seryjnego mordercy (Matt Dillon), nakreślony jakby od środka – z punktu widzenia i zgodnie z logiką psychopaty. Uważnie, z sadystyczną cierpliwością i osobliwą atencją próbuje się tu wytłumaczyć, dlaczego właściwie zbrodnia jest pociągająca i co zabijanie ma wspólnego ze wzniosłym aktem tworzenia. Każdy z pięciu rozdziałów ilustrujących inną technikę pastwienia się nad ofiarami rzuca nowe światło na szaleństwo przemocy. Von Trier gra na chorobliwej ciekawości widza, który – jeszcze zanim wyłoni się pierwszy obraz – otrzymuje obietnicę, że ujrzy coś tak potwornego, czego jeszcze nikt mu nie pokazał. Krwawa orgia podszyta jest mizoginizmem, zawiera elementy pornografii, bazuje na voyeryzmie. Obrazom towarzyszy dialog mordercy z niewidoczną, ujawnioną dopiero w finale postacią Charona albo samego diabła, granego przez Bruno Ganza.
Dom, który zbudował Jack (The House That Jack Built), reż. Lars von Trier, prod. Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, 2018, 155 min