Peter Parker, czyli Spider-Man (czarujący i wyluzowany Tom Holland), nic się nie zmienił. Tak jak w odsłonie sprzed dwóch lat „Spider-Man: Homecoming” ma do dyspozycji supermoce i supertechnologie, ale równocześnie pozostaje tylko nastolatkiem. Gdy dzwoni do niego Nick Fury (Samuel L. Jackson), odrzuca połączenia. A gdy dostaje w spadku po Iron Manie okulary przeciwsłoneczne kontrolujące sieć, satelity czy uzbrojone drony, to skończy się na tym, że zleci atak na siedzącego obok w wycieczkowym busie kolegę, który interesuje się tą samą dziewczyną – MJ (w tej roli urocza Zendaya). A później w ostatniej chwili ten atak powstrzyma.
Te komediowe elementy, utrzymane w klimacie „Homecoming” i genialnej animacji „Spider-Man Uniwersum”, są przyjemne. Wręcz niepotrzebne, przewidywalne, mało nowatorskie wydają się za to – w porównaniu z nimi – sceny akcji. Bo gdy już Fury’emu udaje się do Spider-Mana dodzwonić, okazuje się, że ograne w filmach europejskie miasta atakują monstra kontrolujące żywioły. I że Fury i inny tajemniczy superbohater Mysterio (Jake Gyllenhaal) potrzebują wsparcia. Trudno emocjonalnie się zaangażować, by dotrwać do tak typowej dla Marvel Cinematic Universe widowiskowej kulminacji. I trudno się dziwić Spider-Manowi, że wolałby wrócić do szkolnego busa i do swojej MJ.
Spider-Man: Daleko od domu (Spider-Man: Far From Home), reż. Jon Watts, prod. USA 2019, 135 min