Niestety, to co później oglądamy na ekranie, wygląda znacznie gorzej niż zapowiadana chała w dowcipnym wystąpieniu krytyka. Rodzi to podejrzenie, że jednak Niewolski nie do końca ma świadomość, jak zły film nakręcił.
„Job” to amatorska parodia „Hi Waya” Jacka Borusińskiego. Film bez sensu, logiki i akcji, który również składa się wyłącznie z kabaretowych skeczy, najczęściej fatalnie granych i mało śmiesznych (oto przykład: ksiądz pyta się drugiego, czy nowy płaszcz ma za mszowe? Nie, burzy się kolega, za swoje). Choć trudno w to uwierzyć, to jednak umiejętności, wdzięk i zalążek postmodernistycznej filozofijki w głowach Mumio czynią z nich wielkich artystów w porównaniu z zaprezentowaną manią wielkości Niewolskiego, któremu wydawało się, że zrobienie komedii to błahostka.
To, że „Job” jest klęską, nie ulega wątpliwości, problemem pozostają sukcesy „Palimpsestu” i „Symetrii” – czy w świetle atrofii reżyserskich umiejętności Niewolskiego były one dziełem przypadku, czy raczej „Job” to wypadek przy pracy. Mam nadzieję, że to drugie.