Co będzie z partią, jeszcze dokładnie nie wiadomo, tymczasem na ekrany wchodzą „Jasne błękitne okna”. Linda przedstawia w filmie losy równoległe dwóch kobiet, które połączyło wspomnienie wspólnie przeżytego dzieciństwa na prowincji. (Mnóstwo podobnych historii znamy z życia).
Sygita (Joanna Brodzik) została w rodzinnych stronach, ma męża alkoholika i córkę, czyli nic wielkiego w jej życiu się nie wydarzyło, Beata (Beata Kawka) wyfrunęła w świat, została znaną aktorką, więc gra w serialu i pokazuje się w popularnych programach telewizyjnych. Wydawać by się mogło, że życie je ostatecznie rozdzieliło. Zahukana Sygita ogląda jednak pewnego razu sławną przyjaciółkę w kretyńskim talk show i postanawia do niej zadzwonić. Znajomość zostaje odnowiona, a już za chwilę poddana ciężkiej próbie. Okaże się bowiem, że Sygita jest śmiertelnie chora, gwiazda z kolei dowiaduje się, że nie urodzi dziecka.
Czy w tej dramatycznej sytuacji jedna drugiej może pomóc? O tym ma opowiadać film, czyli o przyjaźni, miłości, macierzyństwie, śmierci, nadziei i jeszcze paru innych poważnych sprawach. Sporo tego. Podejrzewam, że nawet Bergman w swych najlepszych latach długo by się zastanawiał, zanim zgodziłby się wyreżyserować podobną historię.
Linda mówi w wywiadach, że się wahał, ale ostatecznie coś go w scenariuszu urzekło, dlatego dał się wynająć. Beata Kawka i Joanna Brodzik też robią, co mogą, żeby obronić grane przez siebie kobiety, ale mogą niewiele. Film nie wzrusza, nie przekonuje w kluczowych scenach.
Wygląda na to, że nowy rok dla polskiego kina zaczął się całkiem zwyczajnie: wielkie zamiary, szumne zapowiedzi i rozczarowanie na ekranie.