Film rekonstruuje ponaddwuletnią gehennę trzech brytyjskich muzułmanów, którzy jesienią 2001 r. wyruszyli z Tipton w środkowej Anglii do Afganistanu. Podróżujących po ogarniętym wojną kraju nastolatków szybko schwytano. Amerykanie uznali ich za żołnierzy Osamy ibn Ladena i poddali koszmarnej procedurze śledczej, zmuszając do przyznania się do udziału w zamachach terrorystycznych talibów, z którymi nie mieli nic wspólnego. Poddano ich wymyślnym torturom: bito, głodzono, umieszczano w nieprzepuszczających powietrza metalowych kontenerach. W końcu przerzucono do osławionej bazy wojskowej dla najgroźniejszych terrorystów w Guantanamo Bay na Kubie, gdzie horror bestialskich przesłuchań się powtórzył.
Autorzy filmu nie szczędzą okrutnych obrazów martyrologii swoich bohaterów. Drobiazgowo pokazują upokorzenia, jakim zostali poddani – od zamknięcia w sześciometrowych klatkach dla zwierząt po odmowę opieki medycznej i zakaz kontaktu z adwokatami. Niewinność młodych muzułmanów jest dla twórców „Drogi do Guantanamo” do tego stopnia faktem oczywistym, że nie pokusili się nawet o sprawdzenie wiarygodności ich relacji. Trzeba uwierzyć na słowo, że zawsze mówią prawdę.
Gdy opisują swoje potworne cierpienia jak i wówczas, kiedy wyjawiają naiwne motywy desperackiej wędrówki do bombardowanego Kandaharu (chęć wzięcia udziału w ślubie kolegi).
Trudno mi pozbyć się wrażenia, że jako widz podlegam pewnej manipulacji. Z sugestią, że arogancja Amerykanów i stosowana przez nich zasada braku zasad w wojnie z terroryzmem nie przyniosła jak dotąd pozytywnego skutku, wypada się zgodzić. Natomiast wniosek, że w Guantanamo przebywają wyłącznie przypadkowo schwytani Arabowie, a nie członkowie Al Kaidy, nie odpowiada chyba rzeczywistości.