Doszło do tego, że heroiniom polskich scen i ekranów, przykładowo Beacie Tyszkiewicz, Grażynie Szapołowskiej i Krystynie Jandzie, trzeba było powierzyć epizodyczne role sprzątaczek. Najważniejsza jest wszakże rola główna, w której obsadził się sam reżyser Tym, ale innego wyjścia nie miał, gra przecież dobrze nam znanego Ryszarda Ochódzkiego, prezesa przesławnego klubu sportowego Tęcza, w którego wcielał się z wielkim powodzeniem najpierw w „Misiu”, a potem w „Rozmowach kontrolowanych”. Od razu zaspokoję ciekawość widzów pragnących z góry wiedzieć, czy w filmie występuje zaufany prezesa, niejaki Jarząbek: owszem, występuje, choć z Ochódzkim dzieli go obecnie różnica poglądów politycznych, lecz z oczywistych powodów nie mogę zdradzić, co z tego wyniknie.
Nawiasem mówiąc, z kwestią, co w tym filmie z czego wynika, są pewne problemy, ale ja bym radził na takie szczegóły w ogóle nie zwracać uwagi. Przyszliśmy do kina pośmiać się, to się śmiejmy, tym bardziej że film trwa prawie dwie i pół godziny, co jest godnym odnotowania osiągnięciem w historii kina polskiego i nie tylko. Tak więc prezes Ochódzki ma sporo czasu, żeby się urządzić w nowej, coraz bardziej otaczającej nas rzeczywistości. Wprawdzie goni go mafia, choć jak się okaże, całkiem omyłkowo, niemniej dzięki temu akcja zostanie przeniesiona na Suwalszczyznę, gdzie są ładne krajobrazy i mniejszość litewska. Mniejszość ta ma w rozwoju akcji wielkie znaczenie, ponieważ pojawia się szansa, aby Ochódzki wszedł do Sejmu z ramienia mniejszości litewskiej właśnie. I on z tej szansy skorzysta. Scena, w której wygłasza swe exposé, czytając wypracowanie szkolne pewnej niezbyt rozgarniętej uczennicy, jest jedną z najlepszych w filmie. Nic dziwnego, że po tym występie pojawi się kolejna ciekawa propozycja – Ochódzki na prezydenta! Ale tu w paradę wchodzi pewien ksiądz...
Jak z powyższego chaotycznego, aczkolwiek adekwatnego do narracji filmu, streszczenia wynika, mamy w „Rysiu” tzw. przekrój społeczny. Czyli są gangsterzy i politycy, księża i policjanci, żony i kochanki oraz przedstawiciele mediów elektronicznych, a wszyscy wyglądają dokładnie tak, jak powinni wyglądać w rodzimej komedii do szerokiego rozpowszechniania. Również liczne dowcipy reprezentują cały wachlarz humoru krajowego, od wyrafinowanych (np. krótki występ Andrzeja Dobosza z „Rejsu”), po ociężale plebejskie, do których zaliczyłbym scenę, w której Stanisław Tym i Krzysztof Kowalewski ściągają z błahych powodów spodnie, zaś sekretarka myśli, że są gejami i wpada w popłoch. Jednym słowem, dla każdego coś miłego, by na koniec powiedzieć do rymu, jak to się zdarza od czasu do czasu bohaterom kultowego z założenia „Rysia”, który jest „Misiem” na miarę naszych czasów.