Komediowa seria „Taxi” o przygodach przystojnego, ale gapowatego komisarza Emiliena (Frederic Dirfenthal) i jego inteligentnego przyjaciela, wyczynowo ścigającego się po zatłoczonych ulicach Marsylii taksówką (Samy Naceri) jest we Francji tak samo popularna jak „Asterix” czy „Tintin”.
Na pierwszych trzech częściach samochodowej sagi bawiło się nad Sekwaną w sumie kilkanaście milionów widzów, a czwartą obejrzało już blisko cztery miliony, co jest chyba tegorocznym rekordem kasowym. Atrakcyjność tego cyklu, który nad Wisłą niespecjalnie się przyjął, wynika z odwrócenia stereotypów i bezczelnego, z lekka surrealistycznego humoru ośmieszającego obsesje i narodowe wady Francuza.
W „Taxi 4” czarnym charakterem jest sprytny Belg, a więc ktoś z definicji gorszy i głupszy od Francuza, kto planuje napad na belgijski bank w Monaco. Stara mu się w tym przeszkodzić wspomniana para kumpli oraz ofermowaty komisarz policji łudząco podobny do Gerarda Depardieu, a tak naprawdę żywa parodia inspektora Clouseau z serii o Różowej Panterze oraz żandarma Louisa de Funesa.
W ogóle można powiedzieć, że wszystko w tym filmie jest jednym wielkim żartem z kina. Oczywiście, jak to z francuskimi komediami bywa, nie wszystkie dowcipy są na poziomie, nie zawsze dają się przetłumaczyć na polski, a część po prostu żenuje. W sumie jednak jest to rozrywka na wakacyjnym poziomie, co w tym przypadku wcale nie znaczy, że najgorszym.