Francuskie małżeństwo Katii i Maurice’a Krafftów szybko zyskało status celebrytów w świecie nauki. Zajmowali się na pozór mało atrakcyjną dziedziną, wulkanologią. Oboje traktowali swoją pracę niczym świecką religię kuszącą odkrywaniem niezgłębionych tajemnic kosmosu. Tworzyli dwuosobową wspólnotę opartą na żarliwej miłości do skał; byli celebransami, a zarazem pełnymi krytycyzmu badaczami magicznych zjawisk, które poddawali ściśle naukowej analizie. Ich oddanie sprawie graniczyło z szaleństwem, stanowiąc odpowiedź na rozczarowanie powojenną rzeczywistością. Już podczas studiów (poznali się na uniwersytecie w Strasburgu w połowie lat 60. XX w.) w imię odkrytej i uświadomionej pasji zrezygnowali z posiadania dzieci. On geolog, ona geochemiczka – im bardziej oddawali się badaniu miejsc, skąd wydobywa się wulkaniczny pył i lawa, tym silnej pociągało ich destrukcyjne piękno czynnych kraterów, kwaśnych deszczy i generalnie – śmierci. Obserwacji wulkanów poświęcili każdą minutę dorosłego życia, w sumie kilkanaście lat spędzonych na pisaniu książek, kręceniu dokumentów, podróżach w pogoni za erupcjami. Zdumiewające jest też to, że dystans czy poczucie humoru nie opuszczały ich do końca.
Wulkan miłości (Fire of Love), reż. Sara Dosa, prod. USA, Kanada, 93 min