Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Film

Pantera: Pani teraz

Recenzja filmu: „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”, reż. Ryan Coogler

„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”, reż. Ryan Coogler „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”, reż. Ryan Coogler Disney/Marvel Studios
Ten nieco zbyt długi film ogląda się jak najlepsze klipy Beyoncé czy Janelle Monáe – zresztą muzyka towarzyszy nam w tle niemal cały czas.

Superbohaterowie nie giną, ale aktorzy umierają. Króla Wakandy T’Challę, czyli Czarną Panterę, miał w kontynuacji filmu z 2018 r. zagrać ponownie Chadwick Boseman – ale zmarł dwa lata później. Trzeba więc było uśmiercić świetnie zapowiadającą się postać. W ten sposób bajkowy scenariusz „Wakandy w moim sercu” ułożyło w dużej mierze życie. Zaczyna się od afrofuturystycznej ceremonii pogrzebowej i w największym skrócie, film jest historią o radzeniu sobie z żałobą. A właściwie byłby, gdyby nie fakt, że jest to jednak rozrywkowe kino Marvela. Nie zabraknie więc pościgów, powietrznych starć efektownie filmowanych w 3D i gadżetów z fikcyjnego superminerału vibranium. Superherosi też są – w tym nowy, choć w komiksowym uniwersum Marvela wręcz prastary, znany od lat 30.: Namor (Tanoch Huerta), z arsenałem zdolności i niejasnymi zamiarami. Król Talokanu, krainy wykreowanej z inspiracji Tlālōcānem, wodnym królestwem z azteckich mitów (Meksykanin Huerta ma zresztą azteckie pochodzenie). Zmieniają się więc po części plenery, a kilka cech mieszkańców podwodnego świata każe uznać, że nowy „Avatar” przyszedł wcześniej, niż się spodziewaliśmy.

Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu (Black Panther: Wakanda Forever), reż. Ryan Coogler, USA, 161 min

Polityka 47.2022 (3390) z dnia 15.11.2022; Afisz. Premiery; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Pantera: Pani teraz"
Reklama