Odlot w strefie cienia
Recenzja filmu: „Bardo, fałszywa kronika garści prawd”, reż. Alejandro González Ińárritu
Można się na tym filmie poczuć jak w środku niepokojącego snu, którego rozmach, symbolika, głębia przytłaczają, by po chwili przeżyć coś na kształt mistycznego uniesienia. Alejandro González Ińárritu zawsze pieczołowicie dbał o wizualną stronę swoich wizjonerskich szarż, nadawał im kształt fascynujących peregrynacji w wewnętrzny świat osób poddawanych presji i ostatkiem sił walczących o życie. W „Bardo” też to jest – tyle że zaburzone, rozciągnięte, wymieszane czasowo, wyraźnie skierowane ku duchowemu wymiarowi. Bohater, uznany dziennikarz i dokumentalista, alter ego reżysera, grany przez Daniela Giméneza Cacho, znajduje się jakby w sytuacji granicznej – rozstał się z życiem, ale nie wszedł jeszcze w nową formę istnienia. Jest zawieszony pomiędzy, w strefie cienia. Wspomnienia z teraźniejszości i przeszłości nakładają mu się na krwawą historię Meksyku – grabionego, kolonizowanego, pogrążonego w biedzie kraju o równie skomplikowanym rodowodzie co jego rodzina. Rozmowa z hiszpańskim konkwistadorem Cortezem prowadzona na górze trupów, groteskowe spotkanie z nieżyjącym ojcem, absurdalny talk-show odbywający się pod dyktando monologu telewizyjnego celebryty kręcą się wokół podwójnej tożsamości – kraju i jego, rodowitego Meksykanina należącego do klasy wyższej w USA traktowanego wszędzie jak intruz, przybysz z zewnątrz, obcy.
Bardo, fałszywa kronika garści prawd (Bardo, False Chronicle of a Handful of Truths), reż. Alejandro González Ińárritu, Netflix, 152 min