To franczyza żywotna niczym jej tytułowy bohater. „John Wick”, bezczelnie rozrywkowy balet przemocy i zemsty, okazał się tak wielkim sukcesem, że nie tylko skutecznie reanimował gasnącą karierę Keanu Reevesa, lecz również dał początek serii dochodowych sequeli. Na dodatek bardzo udanych: można nie być entuzjastą serii, która w zasadzie sprowadza się do prostego schematu – główny bohater musi pokonać zastępy przeciwników niczym w ożywionej grze wideo sprzed lat – ale trudno nie przyznać, że w swojej kategorii „John Wick” od dawna nie ma konkurencji. Ma za to rzadko spotykaną elegancję i mistrzowsko zaaranżowane sceny walk, a opowiadaną historię zawsze bierze w gigantyczny cudzysłów. Często kibicujemy filmowym płatnym zabójcom, zwłaszcza gdy wbrew swojemu fachowi podejmują się próby naprawy świata (i przymykamy oko na to, że owa naprawa polega przede wszystkim na fizycznej eliminacji licznych wrogów), ale rzadko który z tych hitmanów ma wdzięk Reevesa.
John Wick 4 (John Wick: Chapter 4), reż. Chad Stahelski, prod. USA, 169 min