Animowana „Mała syrenka” uważana jest za film, który rozpoczął tzw. renesans Disneya: okres, w którym po kilku słabszych dekadach wytwórnia zaczęła wypuszczać hit za hitem. Dziś Disney to rozrywkowy hegemon, ale aktorski remake przygód Arielki jest co najwyżej dowodem na to, że producentom studia wyobraźnia nie dopisuje już tak, jak kiedyś. To zresztą problem większości nowych wersji klasycznych animacji: mimo technicznego postępu zazwyczaj wydają się pozbawione świeżości i werwy, jakie cechowały oryginalne produkcje. „Mała syrenka” powtarza więc znany schemat: Arielka, nastolatka raczej niesforna niż zbuntowana, marzy o tym, by poznać świat ludzi, czemu kategorycznie sprzeciwia się jej ojciec, król mórz Tryton. Arielka ostrzeżenia ma za nic, w trakcie sztormu ratuje tonącego księcia Eryka i z miejsca się w nim zakochuje. Dla niego gotowa jest porzucić życie na dnie oceanu, a na skutek przebiegłego planu swojej wrednej (i pożądającej morskiego tronu) ciotki Urszuli zamienia syreni ogon na nogi, lecz jednocześnie traci swój piękny głos. Resztę znamy: odpowiedź na pytanie, czy Arielka i Eryk (Jonah Hauer-King) będą razem, jest jasna dla każdego, kto widział nie tylko oryginał, lecz dowolny romans lub komedię romantyczną.
Mała syrenka (The Little Mermaid), reż. Rob Marshall, prod. USA, 135 min