Tytułowa Rosario Tijeras (Flora Martinez), której perypetie śledzimy w serii retrospekcji, jest piękną, seksowną dziewczyną, zatrudnioną jako prostytutka w luksusowej dyskotece w Medellin. W dzieciństwie została zgwałcona na oczach matki, która nawet nie chciała stanąć w jej obronie. Uciekła z domu, opiekował się nią brat, płatny morderca na usługach kartelowych bossów, po którym przejęła profesję.
Skrzywdzona i wypalona emocjonalnie, żyje tylko po to, by się zemścić. (Czyni to według modliszkowatego rytuału w stylu Tarantino). Najpierw uwodzi swoje ofiary, a po erotycznym pocałunku z zimną krwią do nich strzela. W desperackim zachowaniu i koszmarnym życiorysie bohaterki jest zapewne sporo prawdy o tragedii kolumbijskich kobiet, opuszczonych, a następnie wykorzystywanych przez rodziny oraz mafię.
Niestety, pod względem realizacyjnym „Rosario Tijeras” stanowi pomieszanie tandety, kiczu, romantycznej telenoweli i nieskładnej narracji, co publiczności z naszego kręgu kulturowego uniemożliwia identyfikację z tematem. Co gorsza, niektóre brutalne sceny, mające budzić dreszcz przerażenia i współczucie, wywołują śmiech, bo reżyser Emilio Maille z uporem maniaka ogrywa w nich urodę aktorki.