Dokumentalny debiut reżyserski młodego Duńczyka Asger Letha „Miasto słońca” może przyprawić o zawrót głowy. Ogląda się go z równym niedowierzaniem, co słynną sagę o brazylijskich fawelach „Miasto Boga”. Zrealizowany w podobnej manierze stylistycznej film Letha (szybki montaż, dynamiczne ujęcia, rapowe tempo) opisuje dramatyczny moment rozbicia młodocianych gangów grasujących w slumsach haitańskiej stolicy Port-au-Prince i wspierających dyktatorskie rządy prezydenta Aristide’a.
Bohaterami są dwaj bracia, autentyczni mafiosi, walczący o wpływy w dzielnicy nędzy, kochający tę samą białą kobietę, których drogi gwałtownie się rozchodzą. Jeden, o przezwisku 2Pac, ma dość zabijania i chce zostać raperem, drugi marzy o byciu groźnym przestępcą. Atutem filmu – oprócz szekspirowskiej niemal historii – są zdjęcia, dzięki którym bariera między prywatnością a chłodną obserwacją zostaje złamana. „Miasto słońca” zwiastuje narodziny utalentowanego filmowca.