No to mamy wreszcie film, na jaki czekaliśmy. Mocny, bezkompromisowy, podejmujący ważny, lecz skrywany wstydliwie temat społeczny. Tak przynajmniej wynikało z pierwszych recenzji pisanych po przedpremierowych pokazach „Galerianek”. Można było spodziewać się arcydzieła, stąd zapewne lekkie rozczarowanie tym, co oglądamy teraz w kinach. Najpierw jednak o zaletach.
Debiutująca na dużym ekranie Katarzyna Rosłaniec wzięła temat wprost z życia, czyli z gazetowych doniesień o prostytucji gimnazjalistek, które w domach handlowych sprzedają swe ciało za modne ciuchy i gadżety. Filmowe dziewczyny w niczym nie są podobne do swych rówieśnic z minionego wieku. Żadnych sentymentów, zero poezji. Postępują tak, jakby uwierzyły, że prawa rynku zastąpiły wszystkie obowiązujące kiedyś systemy wartości. Ciało też jest towarem, który trzeba umieć sprzedać, nie za byle jakie 100 zł, ale za 200 czy 300 (jak przechwala się jedna z galerianek). W rolach głównych mamy cztery dziewczyny z ostatniej klasy gimnazjum (dobrze zagrane przez nastoletnie amatorki), trzy biegle poruszające się w świecie galerii, pubów i dyskotek i czwartą, która od niedawna jest w wielkim mieście. Nowa wyróżnia się tym, że chce się uczyć oraz ma niemodną komórkę. Koleżanki się nią zajmą, zwłaszcza ta najlepiej czująca się w labiryntach wielkiego miasta. Uwodzenie niewinnej przez zepsutą stanie się głównym wątkiem filmu. Zawodzi nieco tło, na jakim pokazywane są bohaterki. Rozbite rodziny, w których nie ma miłości i ciepła, szkoła ze znudzoną nauczycielką, cyniczni dorośli itp. – nazbyt to oczywiste i pokazane powierzchownie.
Można by też czepiać się dialogów, które chwilami brzmią, jakby parodiowały język bohaterów Masłowskiej. Mimo tych niedociągnięć do galerii stworzonej przez Kasię Rosłaniec naprawdę warto zajrzeć.