Zaraz po realistycznym „Domu ciszy” Orhan Pamuk napisał „Biały zamek”, rzecz całkowicie odmienną, baśniową opowieść o Wenecjaninie w tureckiej niewoli. „Biały zamek” jest ciekawy też dlatego, że odsłania nam kuchnię pisarza, widzimy składniki jego wielu książek – główny smak to historia turecka, zderzenie Wschodu i Zachodu, do tego dochodzą literackie przyprawy, czyli nawiązania (tutaj jest ich wiele). Łączy zaś wszystkie składniki mocna nuta biograficzna, dzieciństwo pisarza i jego obsesje. Ta książka jest bowiem wariacją na temat sobowtóra: „gdyby człowiek o tysiącu twarzy stał się mną?” – zastanawiał się Pamuk w dzieciństwie.
Przypomina się sobowtór Sindbada, o imieniu Hindbad, który zabrał mu narzeczoną i skarby. Sobowtór może kojarzyć się z koszmarami sennymi: otwierasz drzwi, a w twoim domu zastąpił cię ktoś do ciebie podobny i nikt z bliskich cię nie poznaje. U Pamuka ta zamiana odbywa się inaczej niż w koszmarze, bo za obopólną zgodą. Oto Wenecjanin trafia do Hodży, który jest do niego kropla w kroplę podobny. Uczy Hodżę astronomii, filozofii, w czasie dżumy ratuje miasto zachodnimi sposobami, dzięki temu Hodża staje się prawą ręką padyszacha. Tymczasem zbliża się klęska pod Wiedniem i odwrót Turków. Hodża ma umysł otwarty i cierpi, że wszyscy dookoła wierzą w przesądy.
Wenecjanin zaraża go zachodnią autoanalizą, zasiewa w nim niepokój, kim tak naprawdę jest. Z czasem nie tylko wyglądają identycznie, ale Hodża coraz bardziej nie pasuje do świata tureckiego, w którym coraz lepiej odnajduje się Wenecjanin.