Wyglądają jak Buena Vista Social Club na wózkach inwalidzkich. I tak brzmią, ale mieszkają w Kinszasie, stolicy Demokratycznej Republiki Konga. „Mieszkanie” to określenie dość umowne, bo ta grupa ulicznych muzyków zwykła koczować w okolicach miejscowego zoo, zarabiając na życie leniwymi rumbami o smutnym życiu.
Z tekstami w stylu: „Kiedyś spałem na rozłożonym kartonie/Potem przyszedł łut szczęścia – kupiłem sobie materac”.
Na osiem milionów ludzi, którzy mieszkają w Kinszasie, ledwie pięć procent ma regularne dochody. To prawdopodobnie najbiedniejsze miasto świata. Ale ma świetną reklamę – muzycy ze Staff Benda Bilili rozsławili je na świecie. Kim są? To handicapés – jak się tu mówi z francuska na niepełnosprawnych – ofiary przebytej w dzieciństwie choroby Heinego-Medina, ale zarazem naturalnie uzdolnieni muzycy. Od 55-letniego Ricky’ego, który do niedawna rzeczywiście sypiał na kawałku tektury, po 17-latka Rogera, który był shege – dzieckiem ulicy – ale dziś wygrywa porywające solówki na jednostrunowej elektrycznej mandolinie.
Techno z Konga
Dziś Staff Benda Bilili są bohaterami kampanii ONZ zachęcającej do szczepień na polio. Są też bohaterami dokumentu „Benda Bilili!”, który wywołał owację na stojąco na tegorocznym festiwalu w Cannes. A przede wszystkim – bohaterami muzycznego świata. Belgijska wytwórnia Crammed Discs wydała ich pierwszą płytę na Zachodzie. „Łączą reggae, rumbę, soul i funk z tradycyjną afrykańską rytmiką w tak przystępny i radosny sposób jak Bob Marley” – pisał recenzent brytyjskiego magazynu „Uncut”. Teraz Kongijczycy jeżdżą po Europie – 17 czerwca zagrają w Poznaniu na festiwalu Ethno Port.