Jest to powieść prawdziwa. Przy lekturze nie doświadczy człowiek żadnych współczesnych utrapień czytelniczych – akcja toczy się wartko i intrygująco, fabuła wciąga, postaci wydają się kompletne i wiarygodne, koleje ich życia – codzienne i niecodzienne zarazem. Jest i zakończenie, co wcale w obecnej prozie nie takie oczywiste; niejeden wszak czytelnik ma wrażenie, że pisarzy dopadła epidemia zniechęcenia do rozpoczętego dzieła, gdy trzeba je pointować (i wydawać). Krystyna Kofta pracowała nad „Faustą” bez pośpiechu, kilka lat, pisząc po drodze dziesiątki rzeczy innych i żyjąc życiem coraz bardziej dojrzałego człowieka, doświadczanego hojnie przychylnościami losu i dramatami, czego wyraźne ślady odbiły się w książce.
Jest to więc powieść dojrzała. Dojrzałymi kobietami są dwie główne bohaterki – tytułowa Fausta, z pozoru luksusowa, ale anachroniczna pani domu, oraz pisarka Bogna, z pozoru osoba na wskroś współczesna: racjonalna, poukładana i syta – jak to się mówi – w życiu zawodowym i osobistym. Zrazu historia zapowiada się na konfrontację dwóch postaw wobec nieuchronnej starości: Fausta paktuje z diabłem (wcielonym w aktualną zaawansowaną kosmetologię i chirurgię plastyczną), Bogna – ćwiczy się w akceptacji siebie. Ciekawe są jednak dopiero uzasadnienia tych postaw, bo kryją się one w skrajnych, traumatycznych doświadczeniach, jakie bywają udziałem człowieka, gdy przytrafia mu się istnieć na świecie jako kobieta.
Zatem „Fausta” to także powieść kobieca, choć nie ma ona znamion feministycznego manifestu. Chodzi raczej o wnikliwy sposób opowiadania o psychice człowieka, o jego emocjonalności i erotyczności. O detaliczną uważność, z jaką Krystyna Kofta obserwuje świat. I o tę specyficzną (może też bardzo kobiecą?) refleksyjność, która nieustannie prowadzi do pytań o sens miłości, macierzyństwa, cierpienia, o ewentualność Boga, o sens życia. I śmierci też.
Krystyna Kofta, Fausta, W.A.B., Warszawa 2010, s. 440