Życie jest fikcją
Recenzja książki: Juan Marsé, "Dziewczyna w złotych majtkach"
Tytuł powieści Juana Marségo sugeruje, że do rąk czytelnika trafiła właśnie erotyka niskich lotów. Sytuacja fabularna zdaje się te przewidywania potwierdzać: samotność starego pisarza w nadmorskim domku zostaje przerwana wskutek niespodziewanej wizyty jego 23-letniej, niezwykle urodziwej kuzynki. Choć konsekwencje jej przyjazdu wydają się oczywiste, to erotyzm, którym Marsé operuje z wyczuciem, stanowi tutaj tylko pretekst do rozważań o pisarskim warsztacie, opowieści o historii zniewolonego kraju i spóźnionych narodzinach subkultury hipisowskiej w Hiszpanii.
Luys Forest, „oficjalny kronikarz zwycięstwa”, spisuje swoją autobiografię w 1976 r., już po upadku reżimu Franco. Bystra, choć zagubiona Mariana, którą nazywa „dziewczęciem o żmijowatym języku”, pomaga mu w redagowaniu wspomnień i nieustannie go prowokuje. Prawda przenika się w tej rzekomej autobiografii z fikcją, a w końcu licentia poetica bierze górę. Rozrachunek z pamięcią staje się dla Foresta okazją do napisania przeszłości na nowo, wybielenia życiorysu, uczynienia z siebie bojownika uciskanych.
„Dziewczyna w złotych majtkach” ukazuje się u nas po 32 latach od wydania oryginalnego. Dziś z pewnością nie szokuje bezpruderyjnością. Jednak czas obszedł się z nią łaskawie, dlatego że to świetnie napisana powieść jednego z najlepszych współczesnych prozaików hiszpańskich. Choć Marsé powtarza w niej fabułę „Homo Faber” Maxa Frischa, to motyw kazirodztwa nie jest tu najistotniejszy. Książka ta stanowi bowiem wariację na temat słynnej frazy Fryderyka Nietzschego, że nie istnieją fakty, a jedynie ich interpretacje. Kłamstwo potrafi być bardziej wiarygodne od rzeczywistości, a prawda niekoniecznie musi zgadzać się z tym, co przetrwało w naszej pamięci.