Na całej wyspie mieszka więcej ludzi niż w Białymstoku, ale mniej niż w Lublinie. Nieco ponad 300 tys. W tym – bagatelka – 12 tys. uczniów szkół muzycznych i 3 tys. chórzystów. Kręcą tu 5–6 filmów rocznie. To sporo, ale zważywszy na to, że co dziesiąty (!) mieszkaniec kraju gości na festiwalach filmowych, przestaje dziwić. Bo w Islandii 4 proc. wartości gospodarki to kultura. W Polsce – ledwie 1,2 proc.
Jednak i to nie tłumaczy fenomenu Björk (kilkanaście milionów sprzedanych płyt na całym świecie) czy Sigur Rós (ponad milion), GusGus, Emilíany Torrini, Múm, niedawno grających w Polsce FM Belfast ani kilkunastu innych znanych na świecie zespołów i wykonawców. Dlatego że wszyscy ci artyści wywodzą się nawet nie gdzieś z 300-tysięcznej Islandii, tylko dokładnie z Reykjaviku, stolicy kraju, miasta wielkości Gorzowa Wielkopolskiego.
Geniusze rodzą się i w mniejszych miastach, a na Björk – jako zdobywczynię tegorocznej Polar Music Prize, muzycznego odpowiednika Nagrody Nobla – pewnie spokojnie można dziś patrzeć jako na talent wyjątkowej miary. Gdyby jej sukcesy uznać za przypadek, to jak wytłumaczyć podboje zagraniczne grupy Sigur Rós, grającej uduchowioną, ambitną odmianę rocka? Albo karierę zagraniczną Múm z ich oryginalną krzyżówką folku i muzyki elektronicznej? Jak wytłumaczyć dobre recenzje, jakie zdobywają na świecie folkowy Seabear, wokalistka i autorka piosenek Ólöf Arnalds czy wreszcie popularny w Islandii od dawna, ale dopiero teraz doceniany poza granicami kraju pieśniarz Mugison?
Niemal wszyscy ci artyści pojawią się we wrześniu podczas kolejnej edycji krakowskiego Sacrum Profanum, którą w znacznej mierze wypełni muzyka z Islandii.