Władimir Sorokin to dziś bodaj najciekawszy rosyjski prozaik. Choć zbiór opowiadań Cukrowy Kreml jest jedynie dodatkiem do znakomitego „Dnia oprycznika”, to potwierdza tę opinię. Odnajdziemy tu postaci, które mieliśmy okazję wcześniej poznać (np. oprycznika Komiagę, Ojczulka), zaś dzielni obywatele Rosji dalej będą wznosić Wielki Mur Rosyjski, który szczelnie odgrodzi ich od wszechobecnych wrogów. Tytułowy cukrowy Kreml to podarek od „dobrodusznego” Monarchy dla dzieci, a zarazem lejtmotyw pojawiający się w każdym z 16 krótkich utworów. Sorokin ponownie gra narodowymi symbolami, uciekając się do baśniowej konwencji i bawiąc się historią kraju. Jesteśmy w 2028 r., a rosyjska (anty)utopia to mieszanka prawosławia, papierosów Ojczyzna, nowych Ruskich, przyjaźni z Chinami, wódki, propagandy, czapki Monomacha i obozów pracy. Pisarz eksploatuje dobrze znane motywy, by ośmieszyć nacjonalizm i obnażyć rosyjską duszę. Jak zawsze udaje mu się czytelnika rozbawić (rewolucja październikowa jest tutaj okresem Czerwonej Smuty).
Siła tej książki polega na tym, że choć pozornie Sorokin snuje mało prawdopodobne opowieści, to w rzeczywistości opisuje problemy jak najbardziej aktualne. Obnaża w ten sposób Rosję dzisiejszą, „demokratyczną”, która tkwi w jedynowładztwie, izolacji i wiernopoddaństwie. „Cukrowy Kreml” można bowiem odczytywać jako pamflet wymierzony w dzisiejsze władze. Opowiadania zachwycają przede wszystkim językiem: dosadnym, a przy tym nasyconym archaizmami, co – mimo że chwyt ten wykorzystany był już w „Dniu oprycznika” – wciąż robi duże wrażenie. Koncept ten nie stracił świeżości, podobnie jak nie utraciła jej niesamowita wizja rosyjskości według Sorokina.
Władimir Sorokin, Cukrowy Kreml, przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011, s. 262