Ostatnio Roth sporo pisał o starości, ta książka jest inna, młodzieńcza, bohaterowi „Wzburzenia” bliżej do Portnoya niż do Zuckermana. Marcus Messner, syn rzeźnika koszernego, wychował się w Newark. Od wczesnego dzieciństwa pomagał ojcu w sklepie. Potrafił wypatroszyć kurę i wielokrotnie był świadkiem rytualnego uboju zwierząt. Dziadek i wujowie byli rzeźnikami, on zaś zapragnął zostać prawnikiem, wybrał sobie college gdzieś daleko od New Jersey, w stanie Ohio. Wszystko po to, by uciec od ojca, który zadręczał wszystkich swoim niepokojem o syna. Relacja z ojcem, jak często u Rotha, jest skomplikowana – są sobie bliscy i nie mogą ze sobą wytrzymać. Mamy rok 1951 i wojnę w Korei. Na campusie panują surowe reguły obyczajowe, a wszyscy studenci muszą uczestniczyć w nabożeństwach metodystycznych, nawet Żydzi. W trakcie takiego nabożeństwa Marcus, ateista i wielbiciel Bertranda Russella, śpiewa sobie w myślach pieśń wojskową i szczególnie mocno akcentuje słowo „wzburzenie”. Jest wściekły na rygory obyczajowe, na przymus religijny, na swoich kolegów, na ojca, przez którego musiał tak daleko uciec.
Roth świetnie odmalowuje atmosferę amerykańskiej, konserwatywnej i opresyjnej uczelni z początku lat 50. W tle mamy strach przed wojną, na której giną amerykańscy żołnierze. Marcus zaś uruchamia fatalną sekwencję zdarzeń. Jego historia układa się w klarowną przypowieść o tym, że „najbanalniejsze, przypadkowe, komiczne nieraz wybory pociągają za sobą nieproporcjonalnie poważne skutki”. Marcus ucieka przed losem, jego ojciec próbuje uchronić go przed czymś, tymczasem pętla się zaciska.