Wiktor Pielewin to jeden z najwybitniejszych pisarzy drugiej fali postmodernizmu. W „T” na pierwszy plan wybija się jednak barokowy nadmiar. W ramy powieści o hrabim T. rosyjski prozaik wtłoczył niemal wszystko, co znamy z jego wcześniejszych książek, tyle że w niespotykanym dotąd natężeniu. Znajdziemy tu żonglerkę motywami literackimi, flirt z kiczem, nawiązania do wschodnich mitologii, gier komputerowych i popkultury, a także metaliterackie wybiegi. Wszystkiemu towarzyszy szalone tempo akcji i zawikłana fabuła.
Niby trafiamy do XIX-wiecznej Rosji, ale już Fiodor Dostojewski porusza się w przestrzeni postapokaliptycznego Petersburga, która przywodzi na myśl komputerowe strzelanki (zresztą tutejsze „martwe dusze” to zombie). Tytułowy hrabia T. jest z kolei połączeniem Lwa Tołstoja z Jamesem Bondem. Jego niewiarygodne przygody wplecione są w autotematyczne gry. Właściwie T. jest bohaterem powieści, którą pisze niejaki Ariel Brachman wraz z kilkoma specjalistami od konkretnych scen, np. erotyki czy metafizyki. Jego droga z Jasnej Polany do Pustelni Optyńskiej (tej z „Braci Karamazow”) przypomina temat znany z innych powieści Pielewina: stanowi próbę wyjścia poza – opisany przez francuskiego filozofa Jeana Baudrillarda – świat symulakrów, w którym nasze pragnienia są dziełem specjalistów od marketingu, a oddzielenie fikcji od rzeczywistości jest niemożliwe.
Wyobraźnia Pielewina nie zna granic. Najciekawsza jest tutaj wizja literatury jako kreacji sztabu fachowców współpracujących ze specjalistami od marketingu. Jednak tym razem rosyjski prozaik wyraźnie przeszarżował. Powieść być może spodoba się tym, którzy nie zetknęli się jeszcze z jego twórczością. Ci, którzy znają „Generation »P«” i „Mały palec Buddy”, parę razy zaśmieją się przy lekturze, ale będą rozczarowani.
Wiktor Pielewin, T, przeł. Ewa Rojewska-Olejarczuk, W.A.B., Warszawa 2011, s. 408