Wojciech Albiński, Przekąski – Zakąski, Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2011, s. 238
Zacząć trzeba od tego, że ten Wojciech Albiński nie jest tym Wojciechem Albińskim, znanym pisarzem. Dopiero zadebiutował świetnym zbiorem opowiadań „Przekąski – Zakąski” – jedno z nich zresztą poświęcił owej zbieżności nazwisk. Warszawiacy zastrzygą uszami, bo Przekąski Zakąski to modny barek w stolicy. Ludzie stoją „jak we wnętrzu kieliszka, otoczeni lustrami, które wszystko trzymają razem, żeby się nie rozlało”. Znajdziemy w tym zbiorze, jak zapowiada okładka, obrazki z życia wielkomiejskich 30-latków. Są agencje reklamowe, imprezy, Facebook. Jeden z bohaterów zaczyna dzień od szukania na FB czerwonych znaczków z cyframi. „Im więcej plakietek, tym większa kochalność. (…) Uzależniająca sprawa”.
Na początku możemy myśleć, że to tylko scenki z życia, zabawne koncepty, łapanie chwil. Możemy docenić trafność puenty czy żart, ale dopiero w drugiej połowie książki te opowiadania przykuwają mocniej. Im dalej, tym lepiej widać, że Albińskiego interesuje podszewka zdarzeń, ukryte impulsy, portret wewnętrzny postaci. Prześwietla rodzinne scenki i skomplikowane relacje – dwu dawnych przyjaciół śledzi i podgląda się nawzajem. Jest też śmierć w dwu świetnych opowiadaniach: „Kanibalizm będzie karany śmiercią” i „Godna śmierć” (o śmierci babki, ale i o ćwiartowaniu cielaka).
Albiński potrafi łączyć rozmaite tonacje, najczęściej ironię miesza z humorem, czasem bywa liryczny. Czuje się tu inspiracje Iwaszkiewiczem, może Hłaską, ale i Maupassantem. Z bliska obserwujemy postaci, zwłaszcza kobiety („Szkic kobiety”), widzimy wszystko to, co próbują ukryć. Jednak autor – wyczulony na śmieszność – nie jest okrutnym obserwatorem. Patrzy na przygody ludzi, którzy nie dają sobie rady ze swoim życiem. Jest w tym spojrzeniu empatia. Po udanych „Zakąskach” czekamy na danie główne.