Najlepsza książka zbudowana wokół wątku 11 września, która nie wspomina nawet jednym zdaniem o zamachach? Mieliśmy już realistyczną powieść „Spadając” Dona DeLillo. Mieliśmy skandalizujące, przepełnione seksem „Windows of the world" Frederica Beigbedera. Colum McCann, irlandzki pisarz mieszkający na stałe w Nowym Jorku, odchodzi od dosłownej perspektywy. Osią fabuły powieści „Niech zawiruje świat” czyni cyrkowy popis, jaki w sierpniowy poranek 1974 roku dał linoskoczek Philippe Petit, przechodząc na linie rozpiętej między dwiema wieżami World Trade Center, 110 pięter nad ziemią.
Ten szaleńczy, spektakularny wyczyn – zdaniem McCanna stanowiący najlepszy dowód ludzkiej skłonności do przełamywania barier i dotykania absolutu – staje się tłem dramatycznych wydarzeń w życiu bohaterów powieści: uzależnionych od heroiny prostytutek, irlandzkiego księdza zaangażowanego w pomoc dla nich, jego młodszego brata-emigranta, latynoskiej pielęgniarki i cierpiącej matki z wyższych sfer, która straciła w Wietnamie jedynego syna.
W tej literacko znakomitej, obsypanej nagrodami książce, McCann precyzyjnie przeplata plany i wątki, a także styl i tempo narracji. Perspektywa dzisiejszego czytelnika, który wie, że WTC już nie ma, nadaje historii szlachetnej patyny, słoneczny letni dzień malując w nostalgicznej sepii. Jeśli można tej książce coś zarzucić, to jedynie fakt, że będąc hołdem złożonym różnorodności i tętniącemu pięknu Nowego Jorku, jest tak naprawdę napisana głównie dla czytelników z tej 8-milionowej metropolii. Nie umniejsza to w żaden sposób klasy tej powieści, niemniej dla czytelnika z Polski czyni ją nieco hermetyczną.
Colum McCann, Niech zawiruje świat, tłum. Hanna Pawlikowska-Gannon, wyd. Muza, Warszawa 2011, s. 432