Dopiero czwarta nominacja do Nagrody Bookera przyniosła Julianowi Barnesowi to prestiżowe wyróżnienie. „Poczucie kresu” to rzecz znakomita. Barnes – co charakterystyczne dla jego prozy, a zarazem bliskie powieściom Javiera Maríasa oraz Philipa Rotha – zaciera tutaj różnicę między fikcją a prawdą. Manipuluje czytelnikiem, zwodzi go, by pokazać, że wszystko, co się wydarza, może być czymś zupełnie innym, niż się początkowo wydawało.
Główny bohater powieści i jej narrator Anthony Webster jest starszym panem, który niczym się nie wyróżnia. Prowadzi najzwyklejsze w świecie życie, które jest w stanie streścić na trzech stronach maszynopisu. Brak w nim wielkich napięć. Nawet rozwód z żoną nie jest dla niego specjalnie przykrym zdarzeniem. Jednak za tą fasadą przeciętności skrywa się dramat. Webster przywołuje czasy szkolne, jeszcze sprzed rewolucji seksualnej. Wspomina dawnych kolegów i związki z kobietami. Pierwszy z nich był wyjątkowo nieudany. W dodatku zakończył przyjaźń Webstera z wybitnie inteligentnym Adrianem Finnem, który związał się z jego byłą dziewczyną. Gdy Webster wyjechał na parę miesięcy do Stanów Zjednoczonych, Finn popełnił samobójstwo.
Po 40 latach od tych wydarzeń historia znajduje dopełnienie. Webster ma otrzymać w spadku pamiętnik przyjaciela z młodości. Musi nawiązać relacje z kobietą, która ich rozdzieliła, i skonfrontować się z własną, tak do tej pory uładzoną, przeszłością. W „Poczuciu kresu” Eros sąsiaduje z Tanatosem, a wyparcie – z winą. Barnes obnaża łatwość, z jaką przystosowujemy rzeczywistość do naszych oczekiwań i wyobrażeń. Pokazuje, w jaki sposób wymazujemy z pamięci to, co niewygodne.
Julian Barnes, Poczucie kresu, przeł. Jan Kabat, Świat Książki, Warszawa 2012, s. 176