Popełnianie jakichkolwiek morderstw stało się teraz dużo większą nieprzyzwoitością niż zazwyczaj, a to z tego powodu, że odwraca uwagę od żałoby narodowej.
Jak udało mi się policzyć, dziewięć razy akcja powieści przenosi się pod krzyż pod Pałacem Prezydenckim, co jest majstersztykiem fabularnym, ponieważ robi to bez najmniejszego związku z przebiegiem akcji. Popełnione u Wildsteina morderstwa z żałobą smoleńską się bowiem nie wiążą, co jest zresztą główną przyczyną potępienia ich przez autora.
Książka jest dość realistyczna w momentach, kiedy dokumentuje, że po cokolwiek by się wyszło z domu, to i tak wejdzie się na modlących. („Bezcelowo chodził po mieście (...) aż znalazł się tu sto metrów od krzyża, pod Pałacem Prezydenckim”, „Właściwie nie wiedział, jak trafił wieczorem pod krzyż”). Za stan naturalny powieść przyjmuje to, że na ulicach trwają nieustanne egzekwie. Co jest przyczyną, że nie wszyscy ludzie chcą klęczeć na ulicy? Wykształcenie. „Przechodnie w większości mijali je [kobiety] z wystudiowaną obojętnością”.
W tej sytuacji ogólnej nikomu, łącznie z autorem powieści, przez cały przebieg akcji żadnych dowodów zbrodni nie udaje się zebrać. Policja – to nowość w polskiej literaturze kryminalnej – wcale nie jest jednak za głupia na to, żeby znaleźć sprawcę. Ona jest właśnie na to za sprytna i nie szuka go specjalnie. Zbrodnie te bowiem dokonane zostały w środowisku artystycznej lewicy. Jego przedstawiciele zabijają się w najlepsze, jak gdyby nigdy nic, i są oderwani od zdrowej tkanki narodu tak dalece, że niektórzy nawet głowy swe mają w Wiśle. Oczywiście – wobec ogromu nieprawidłowości w kraju – nie jest to takie ważne i nie robi wielkiej różnicy, co się stało w powieści z głową.