Karły, słonie, pustka
Recenzja książki: Haruki Murakami, "Zniknięcie słonia"
Haruki Murakami był w tym roku jednym z głównych faworytów do Nagrody Nobla. Laur przypadł co prawda Mo Yanowi, ale zapewne chiński pisarz nigdy nie doczeka się tylu czytelników, co autor „Kroniki Ptaka Nakręcacza”. Od „Kroniki”, a właściwie zalążka tej powieści, rozpoczyna się zbiór „Zniknięcie słonia”. To zresztą jeden z najsłabszych punktów tego tomu. Tomu, w którym Murakami nie unika banału, oferując w zamian swą niebywałą pomysłowość, a także bezpretensjonalność. Udanie łączy kulturę wysoką z popularną, podobnie jak – być może nikt tego nie potrafi dziś tak dobrze jak on – Zachód z Dalekim Wschodem. W opowiadaniach znajdziemy to, czego brakuje rozwlekłemu „1Q84” – niemal wszystkie historie zaistniały po coś, nie ma tu prawie wątków niedokończonych, niepotrzebnych. Najlepsze w składającym się z 17 tekstów zbiorze są „A Slow Boat to China”, „Ostatni trawnik popołudnia”, „Sprawa rodzinna” i „Tańczący karzeł”. W ostatnim z tych opowiadań – w roli Mefista tytułowy karzeł – Murakami wznosi się na wyżyny. Japońskiemu pisarzowi udaje się uchwycić – pośród charakterystycznego dla niego sztafażu amerykańskich filmów, daiquiri i rozgłośni FM nadających muzykę klasyczną – indywidualność i prozaiczność istnienia. Jego postaci to bohaterowie z krwi i kości, najczęściej zagubieni, nieszczęśliwi lub niepełni. Murakami znakomicie oddaje także wielkomiejską pustkę i podważa tkwiącą w niemal każdym człowieku potrzebę jednorodności. W jego świat nieustannie wciska się niejednoznaczność, dziwność. Być może to właśnie sprawiło, że realistyczne w gruncie rzeczy, a przy tym dobrze skrojone i niemal przezroczyste językowo książki Japończyka odniosły globalny sukces.
Haruki Murakami, Zniknięcie słonia, przeł. Anna Zielińska-Elliott, Muza SA, Warszawa 2012, s. 376