Maciej Wierzyński: Słynne stało się pana spotkanie z sędzią Frankfurterem. Proszę o tym spotkaniu opowiedzieć.
Jan Karski: Felix Frankfurter, tak jak inni, przyszedł do ambasady. Był wyniosły, pompatyczny, ale nie robił wielkiego wrażenia, może dlatego, że był niewysoki. Oczy miał jednak przenikliwe, inteligentny człowiek. Zaczął od tego: czy ja wiem, kim on jest.
- Wiem. Jest pan sędzią Sądu Najwyższego.
- Czy pan wie, że jestem Żydem?
- Tak, wiem. Pan ambasador mi powiedział.
- Niech mi pan powie, co się dzieje z Żydami w pańskim kraju? Tu przychodzą sprzeczne informacje.
Wiedziałem, że ten człowiek mi nie przerwie, że ten człowiek wszystkiego wysłucha. Przez jakieś dwadzieścia pięć minut mówiłem tylko o Żydach. Ani słowem nie wspomniałem o Polakach, o Polsce, o ruchu podziemnym. Tylko o Żydach, o tym, co widziałem w getcie warszawskim, w obozie koncentracyjnym, podawałem statystyki. Frankfurter zadawał mi pytania natury technicznej. Jak wysoki jest mur w getcie? Jak wszedłem do tego getta? No i w końcu, kiedy powiedziałem wszystko, co miałem powiedzieć, pamiętam – zapadła kłopotliwa cisza. Siedzimy przy stoliku w salonie ambasady, po mojej lewej stronie ambasador, naprzeciwko Frankfurter. I milczenie.
Frankfurter wstaje z krzesła i zaczyna chodzić od ściany do ściany. Nic nie mówi. W pewnym momencie, kiedy odwrócił się tyłem do nas, Ciechanowski zrobił znak: palec na ustach. Nie przerywaj mu. Frankfurter siada. Powtarzam – on był taki pompatyczny, pamiętam każde słowo, każdy jego gest, bo pewnych rzeczy człowiek nie zapomina:
– Panie Karski, człowiek taki jak ja, który rozmawia z człowiekiem takim jak pan, musi być całkowicie szczery.