Tytuł to zresztą bardzo trafny, mamy bowiem do czynienia raczej z zapiskami niż pełnowartościowym reportażem. Littell postanowił zachować niemal oryginalny kształt notatek, które sporządził podczas dwóch tygodni spędzonych w Syrii na przełomie stycznia i lutego ubiegłego roku, przez co otrzymaliśmy rzecz o niewielkiej wartości literackiej.
Autor pojechał do Syrii jako korespondent „Le Monde”, by przedstawić wydarzenia z kraju podzielonego na „dwa śmiertelnie skłócone narody”. Udało mu się przedostać z Libanu do sił Wolnej Armii Syrii, był świadkiem okrucieństw reżimu Baszara Asada. Widział dzieci zabite przez snajperów, poznał ludzi, których torturowano w szpitalach, zarejestrował desperację i entuzjazm demonstrujących tłumów. „Zapiski z Homs” rażą jednak chaotycznością i szkicowością. Irytują też niektóre uwagi autora, jak np. ta, że „gdy tylko gdzieś się pojawiamy, wszyscy chcą natychmiast opowiadać”. Littell, niestety, nie jest dobrym słuchaczem, ciągle za to opowiada o tym, co jadł, albo zapisuje sny. Brak tu pogłębionej obserwacji, rzadko pojawiają się portrety rewolucjonistów. To raczej wartościowy dokument niż dobry reportaż. Największą zaletą „Zapisków” jest ich wiarygodność: nigdy nie otrzymujemy niesprawdzonych informacji. Littell pozostaje wciąż autorem jednej książki – „Łaskawych”.
Jonathan Littell, Zapiski z Homs, przeł. Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, s. 280