Czy baron Pierre de Coubertin, ojciec nowożytnych olimpijskich igrzysk, wstydziłby się dziś za swoje dziecko? A może podporządkowanie współczesnego sportu wymogom telewizji oraz sponsorów to tylko znak naszych czasów? Wszak czarny okres zawodowego sportu, gdy w zimnowojennych latach stał się przedłużeniem polityki, mamy już na szczęście za sobą. Tadeusz Olszański, znawca sportu, wieloletni publicysta POLITYKI, pyta, czy w dzisiejszej rywalizacji, najpełniej wyrażanej przez igrzyska, jest jeszcze miejsce na wartości i szczytne idee? Z nostalgią wspomina szlachetne i dość nieporadne początki nowożytnego ruchu olimpijskiego, ale jednocześnie zaznacza, że sport był taki jak ludzie, którzy go kreowali. I jeśli oni okazywali się podatni na korupcję, faworyzowali swoich ulubieńców, wpływali na sędziów, uciekali się do środków dopingujących, antagonizowali publiczność, to czy sama rywalizacja mogła być czysta?
W opinii autora dziś sport coraz bardziej staje się cyrkiem, czego symbolem jest pojawianie się w programie igrzysk dyscyplin młodych, ale efektownych (a pisząc te słowa, nie wiedział jeszcze, że zagrożony jest olimpijski byt zapasów, dyscypliny legendarnej, uznanej jednak za mało widowiskową). Ale to już idzie na rachunek wszystkich kibiców. Nawet tych pięknoduchów, którzy tęsknią za sportem w wersji romantycznej, a kiedy przychodzi czas igrzysk, nie potrafią się oderwać od telewizora.
Tadeusz Olszański, Rachunek za igrzyska, Warszawa 2012, s. 118