Nasze wyobrażenia tworzone są przez liczne fotografie, teksty źródłowe, fragmenty filmów. Gdzieś nam się w głowie wyświetla potężny budynek Prudentialu czy rząd kamienic otaczających plac Dąbrowskiego. Ale widzimy te kadry niczym wycięte z gazety, nieożywione, zasklepione jak mucha w bursztynie. A teraz, przez ponad 20 minut, możemy podglądać przeszłość. Ruchomą, jak ostatni teledysk z YouTube, bliską nam niczym dwutysięczny kanał w naszej plaźmie. Ten ekspresowy spacer odbywa się w 1935 r. metodą spoglądania przez oko kamery. Nogi są nieruchome, a my pożyczamy sobie cudzy wzrok i tak uzbrojeni gnamy po mieście.
Pomysłodawca i reżyser filmu Tomasz Gomoła przedstawił samo centrum przedwojennej Warszawy. Ulica Marszałkowska, dziwnie wąska i spokojna, jest nitką zespalającą poszczególne place i części Śródmieścia. Kręcimy się w kółko, odwiedzając dworzec, synagogę czy kamienicę na skrzyżowaniu z Alejami Jerozolimskimi. Na fasadach budynków widnieją pojedyncze plakaty reklamowe, na dachach mrugają do nas neony zachęcające do picia piwa lub jedzenia czekolady. Przez cały czas bruk jest wilgotny, jakby przed chwilą przestał padać deszcz. Nieliczne postaci przemykają przez ulice lub stoją przy samochodach. Mrok, błyszczące w oknach lampy, punktujące prywatną mapę mieszkańców.
Ale jest też fragment nasycony dziennym światłem, kiedy lecimy jak na samolocie wzdłuż Osi Saskiej wprost na fontannę Marconiego. Mkniemy szybko przez alejki Ogrodu Saskiego, ale nie dotykamy stopami ziemi. To zresztą perspektywa obecna w całym filmie: jesteśmy tam, ale nie spacerujemy po ulicach, nie wsiadamy do tramwaju. Nie jesteśmy „w” mieście – głaszczemy je tylko z oddali.