„Korekta”, powieść z 1975 r., pokazuje jego dobrze znane, modernistyczne oblicze. Austriak jawi się tutaj jako kontynuator literackiej linii Franza Kafki, Louisa-Ferdinanda Céline’a i Samuela Becketta; linii, którą później podejmie Michel Houellebecq. To zjadliwa diagnoza cywilizacji połączona z opisem ciemnego nurtu ludzkiej egzystencji. To także satyra na czasy, w których produkuje się „śmieci duchowe”. Antyaustriacka obsesja Bernharda jest w „Korekcie” mniej wyraźna niż w późniejszych książkach. Znajdziemy tu bardziej skomplikowany stosunek do ojczyzny, będący – jak u Gombrowicza – splotem miłości i nienawiści.
Więzieniem ducha jest za to Altensam, miasteczko, w którym wychował się wzorowany w pewnej mierze na Ludwigu Wittgensteinie Roithamer. Ten fizyk z Cambridge z wolna pogrąża się w odmętach szaleństwa. Życie naukowca poznajemy dzięki przyjacielowi, który porządkuje jego zapiski. Roithamer jest maksymalistą, człowiekiem „radykalnie poważnym i radykalnie uczciwym”. Wszystko, jak profesor Kien u Eliasa Canettiego, podporządkował pracy naukowej. Żyje dla idei, ale żyje zbyt intensywnie i w końcu przekracza granicę. Ciągłe korekty istnienia, korekty myślenia i dzieła prowadzą go ku samobójstwu. Bezpośrednim powodem jest tajemnicza śmierć ukochanej siostry, dla której zbudował Stożek, ziściwszy swoją budowlaną idée fixe.
Bernhard w „Korekcie” to ten sam pisarz, którego znamy z jego arcydzieł – „Wymazywania” czy „Dawnych mistrzów”. Pisarz nieprzystępny, narzucający czytelnikowi długą, opartą na powtórzeniach, bezlitośnie precyzyjną frazę. Jego proza nie jest łatwa ani tym bardziej przyjemna. Wymaga skupienia i wysiłku. Ale ten wysiłek czytelnikowi bardzo się opłaca.
Thomas Bernhard, Korekta, przeł. Marek Kędzierski, Czytelnik, Warszawa 2013, s. 344