Wydawca reklamuje „Dostatek” jako połączenie Williama Faulknera z Gabrielem Garcią Marquezem. Takie zestawienie może budzić uzasadniony niepokój w czasach, w których czytelnicy ciągle bombardowani są zapowiedziami powieści genialnych, niezwykłych, wyjątkowych. Powieść Michaela Crummeya nie jest wyjątkowa, nie ma też zbyt wiele wspólnego z Marquezem i Faulknerem – to po prostu znakomita saga rodzinna.
Pewnego dnia mieszkańcy nowofundlandzkiej wioski zauważyli wieloryba. Z rozpłatanego brzucha, z którym poradziła sobie dopiero wdowa po Devinie, wydobyto przedziwnego albinosa niemowę. Znajomość Biblii nie była w tych stronach powszechna. Właściwie nie było jej w ogóle. Jedynie ojciec Phelan miał o niej większe pojęcie, ale był on hulaką, rozpustnikiem i wszystko interpretował tak, jak mu odpowiadało. Poza tym z reguły go nie było i trzeba było korzystać z wybrakowanego egzemplarza Pisma. Dlatego Wielki Biały stał się nie Jonaszem, tylko Judą. I to on sprawił, że w Trzewiu i Paradise Deep uniknięto klęski głodu. Życie Nowofundlandczyków od zawsze bowiem naznaczone było widmem śmierci.
Crummey śledzi losy sześciu pokoleń dwóch – złączonych ze sobą nienawiścią, która czasem przeradza się w miłość – rodzin. Symbolicznego wymiaru w tej małej społeczności nabiera niemal wszystko. Kanadyjczyk umiejętnie przeplata płaszczyzny czasowe. Fragmentarycznie prowadzona, dygresyjna narracja wciąga i układa się w spójną całość, powieść kipi od emocji i odkłada się ją z żalem. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, czy można dziś napisać porządną sagę rodzinną, powinien sięgnąć po „Dostatek”.
Michael Crummey, Dostatek, przeł. Michał Alenowicz, Wiatr od Morza, Gdańsk 2013, s. 360