Książki

Ćwiczenia z umierania

Kawiarnia literacka

Leżeć bez sił i wsłuchiwać się w wewnętrzną bitwę. Wszystko trawione nowotworem, jak jakąś falą nie do zatrzymania. Żołądek, macica, pierś, płuco i tarczyca.

Nawet oko, no, szkoda, że nie rzęsa i brew. A nie, przecież ich już nie ma, bo po chemii wypada wszystko i wszędzie. Siedzą takie kościotrupy na korytarzu w odrapanym budynku onkologii i grymasem porozumiewają się ze światem. W kiblu spłuczka wisi z rezerwuaru jak szubienica, mydła nie ma, bo tu higiena niewiele już da. Żyły pozapychane igłami, co pozostały po poprzednich zabiegach. W kroplówkach sączą się mętne mazie, które zastępują wykwintny obiad w restauracji. Ach, cóż my mamy w karcie, może coś pani poleca?

Zdecydowanie polecam specialité de la maison, chemiczny roztwór wyżerający wszystko. Bardzo pożywny, człowiek się ze skóry najpierw obedrze, a potem wyjdzie obok i spojrzy przytomnie na samego siebie. To ja, mruknie, widząc szkielet bezwładny na skotłowanej pościeli. Niepodobny do tego mnie ze zdjęcia szkolnego. Jak to się mogło stać, że moje własne ciało mnie zdradziło? Leżę teraz sam jak wyrzucony za burtę śmieć. I czekam. Bo amerykańscy naukowcy pracują nad, bo zakonne ziółka idealnie łagodzą, bo cały Wszechświat modli się o mnie, a ja rzygam od leków. Rzygam na śmierć. Usta pełne chęci do życia, histerycznego wierzgania w głąb witalności.

Nam się zaraz przypomina, że przecież pasjami uwielbiamy budzić się rano i słuchać ptaków. Kochamy zachody słońca, a nawet brzęczące komary nastroju nam nie psują. Niech sobie brzęczą, gryzą do krwi, bo nic to w porównaniu z kolejną operacją, podczas której lekarze usuwają każdy organ. Patroszą z pasją i wyrzucają za siebie splątane żyły i wiszące mięśnie. Czy we mnie coś jeszcze zostało, czy ja w środku mam części mechaniczne, jak robot?

Polityka 28.2013 (2915) z dnia 09.07.2013; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Ćwiczenia z umierania"
Reklama