Rozdział czwarty
A oto, co się wydarzyło. Tamtego niezapomnianego popołudnia, kiedy czołgi i pojazdy opancerzone z hukiem i łoskotem wjechały do miasta, z jednego z pojazdów na placu przed Ratuszem wysiadł dowódca niemieckiej dywizji, pułkownik Fritz von Schwalbe, odznaczony Krzyżem Żelaznym.
Jeszcze nie rozprostował nóg, jak spojrzał na miasto w taki sposób, że zdziwił tym swoich adiutantów, którzy czekali na pierwsze rozkazy. I nieobecnym głosem, jakby mówił do siebie, powiedział:
– Gjirokastra... mam tu przyjaciela.
Adiutanci myśleli, że żartuje, co mogło być i nie być prawdą po tak długim dniu pełnym niespodzianek. Ale pułkownik ciągnął tym samym tonem:
– Wielkiego przyjaciela, z uniwersytetu, najbliższego przyjaciela... bliższego niż brat...
Adiutanci spodziewali się, że wybuchnie śmiechem, powie „żartowałem” i wyjaśni powód żartu. Nic takiego się nie stało. Przeciwnie, popatrzył na adiutantów zamyślonym wzrokiem, jakiego nigdy u niego nie widzieli, wymienił nazwisko przyjaciela, wydział, na którym studiowali w Monachium, i jego adres: Doktor Gurameto Duży, Der grosse Doktor Gurameto, Varosh Strasse 22, Gjirokastër, Albanien.
Adiutanci, którzy nic z tego nie rozumieli, usłyszeli rozkaz dowódcy, żeby odnaleźć i natychmiast przyprowadzić dziwnego Albańczyka. Czterech żołnierzy z karabinami maszynowymi i z adresem w ręku wsiadło do dwóch motocykli z przyczepą i z hukiem wyruszyło na poszukiwanie mężczyzny. W czasie kiedy to się działo, mieszkańcy jeszcze nie wyszli ze swoich kryjówek, dlatego nikt nie widział, jak żołnierze podjechali pod dom doktora, zastukali w bramę i zabrali go ze sobą.
Na placu przed Ratuszem adiutanci w końcu uwierzyli w słowa pułkownika, kiedy jednak zobaczyli, w jakim napięciu czeka na mężczyznę, którego nazwał swoim przyjacielem, nić podejrzenia pojawiła się znowu. Czy rzeczywiście był jego wielkim przyjacielem, bliższym niż brat, czy kimś, kogo należało ukarać? Nie zastanawiając się nad tym dłużej, pełni ciekawości czekali teraz, czy sławny doktor dostanie wysokie odznaczenie, czy kulę w głowę za nie wiadomo jakie przestępstwo.
Motocykle wróciły jeden po drugim z tym samym niesłabnącym rykiem. Oczy wszystkich wpatrywały się w tajemniczego doktora. Najwyraźniej nie chodziło ani o medal, ani o egzekucję, tylko o coś innego, co wydawało się niewiarygodne i sentymentalne, jak z ubiegłego wieku albo nawet z rycerskich czasów.
Początkowo doktor jakby zesztywniał, zdawał się nie rozpoznawać kolegi ze studiów (może z powodu upływu czasu, żołnierskiego munduru, a zwłaszcza dwóch blizn na twarzy), ale później wszystko potoczyło się tak, jak powinno. Uściski i, naturalnie, łzy wzruszenia, rozwiały ostatecznie wszelkie podejrzenia... Czy pułkownik był ostatnio u lekarza?... Z drugiej strony... takie współczucie... tyle... Och, nie, nie... to nie może być to... Obaj na takich nie wyglądają... A jednak coś w tym musi być... Pułkownik von Schwalbe, choć młody i stosunkowo niski rangą, miał mocne plecy w Berlinie, stolicy Reichu... Mógł wiedzieć o rzeczach, o których nikt nie wiedział... Mógł wiedzieć na przykład, że ten albański lekarz może nieoczekiwanie zostać
mianowany... gubernatorem Albanii.
Wzruszające spotkanie w dalszym ciągu trwało. Odnalezienie zaginionego brata, jak w starych balladach, nie by łoby bardziej poruszające. Pułkownik, jakby czytając w ich myślach, powiedział coś podobnego do ucha doktora.
– Jak w Pieśni o Nibelungach, ech? Albo w Kanunie Leka Dukagjiniego? Pamiętasz, opowiadałeś mi o nim w Tawernie Wdowy Marty? Albańska besa, gościnność.
– Pamiętam, dlaczego miałbym nie pamiętać? – odparł doktor Gurameto Duży.
On także bez wątpienia był przejęty, jednak jakiś nie wytłumaczalny cień przesłaniał od czasu do czasu jego wzrok.
Twarz pułkownika także zastygała.
– Tak długo marzyłem o tym spotkaniu – powiedział w zamyśleniu. – Kiedy miałem okazję opowiadać o tobie i o Albanii, o jakiej czytałem u Karola Maya i o jakiej ty mi opowiadałeś, ludzie chyba brali mnie za szaleńca... Ponieważ nie wiedzieli, co mnie z tobą łączy... Nie wiedzieli, że kiedy wydawało mi się, że leżę na łożu śmierci, myślałem o tobie... Myślałem tak usilnie, że miałem wrażenie, iż operuje mnie nie nasz wojskowy lekarz, tylko ty... Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o swoim strasznym śnie, w którym operowałeś samego siebie?... Mnie także tak się wydawało... że to ty mnie operujesz, choć instrumenty trzymały inne ręce... To ty mnie uratowałeś... tchnąłeś we mnie życie... wezwałeś mnie... wyrwałeś śmierci.
Na chwilę przerwał i dotknął ręką jednej z blizn na czole. Znowu zaczął mówić, a jego głos płynął teraz wolno, prawie żałośnie.
– Tak więc kiedy... dostałem rozkaz... kiedy mi powiedziano: weź dywizję czołgów i zajmij Albanię... od razu pomyślałem o tobie. Ja nie napadam na Albanię, ja ją uratuję, połączę z wiecznym Reichem i, naturalnie, w pierwszej kolejności odnajdę ciebie, bracie mój... I wyruszyłem szczęśliwy do kraju besy, o której tyle mi opowiadałeś... – Znowu zamilkł, tym razem na dłużej. – W twoim mieście, doktorze Gurameto, strzelano do mnie.
Teraz mówił chrapliwie, twarz mu pociemniała. Chmurni adiutanci wsłuchiwali się w tembr jego głosu. Znieruchomiały doktor Gurameto Duży słuchał go bez słowa.
– Strzelano do mnie zdradziecko... Moi ludzie ledwo uszli z życiem. Kiedy mi powiedzieli, co się stało, w pierwszej kolejności znowu pomyślałem o tobie. O swoim błędzie, ponieważ ci uwierzyłem. Ogarnięty tęsknotą lekkomyślnie posłałem ich na śmierć. Nie ukrywam, w strasznej złości krzyknąłem: Gurameto, zdrajco, no gdzie jest ten twój albański honor, gdzie?
Oto do czego doszło, omal nie krzyknęli adiutanci pułkownika... Było więc tak, jak podejrzewali. Doktor Gurameto Duży był zgubiony.
On sam stał z kamienną twarzą, milczący. Głos pułkownika brzmiał coraz bardziej głucho.
– Wysłałem ci wiadomość. Tysiące ulotek zrzuciłem z samolotu. Powiedziałem, że przychodzę jako przyjaciel. Zapytałem, czy przyjmiesz gości, gospodarzu? A potem w odpowiedzi mój oddział ledwo uszedł z życiem. Kiedy zobaczyłem swoich żołnierzy pochylonych nad kierownicami motocykli, nie ukrywam, chciało mi się wyć. Gdzie
się podziały te wszystkie rzeczy, o których mówiliśmy w Tawernie Wdowy Marty? Gdzie jest twoja besa, Gurameto? Dlaczego nic nie mówisz?
Doktor w końcu się odezwał:
– Nie strzelałem do ciebie, Fritz.
– Ach tak? Nie strzelałeś do mnie? Tym gorzej. Twój kraj do mnie strzelał.
– Odpowiadam za mój dom, nie za państwo.
– To jest to samo.
– To nie jest to samo. Ja nie jestem Albanią, podobnie jak ty, Fritz, nie jesteś Niemcami.
– Doprawdy?
– Jesteśmy czymś innym.
Pułkownik opuścił wzrok i zamyślił się
– Czymś innym – mruczał. – Pięknie powiedziane. Dziwny jesteś, Gurameto. Zawsze taki byłeś, niezwykły. Jesteś nadczłowiekiem, czyż nie? To znaczy, nie należysz do tego świata.
– Ty również, Fritz.
– Czy chcesz powiedzieć, że z tego powodu nie możemy porozumieć się z innymi?
– Możliwe. Ja pozostałem tym, kim byłem.
– A ja nie? Czy myślisz, że mój mundur, rany, które odniosłem, wojna, Krzyż Żelazny zmieniły mnie? Oto, co ci powiem: w ogóle.
– Jeśli tak jest, Fritz... Jeśli jesteś tym, kim byłeś, zapraszam cię na kolację do mojego domu, zgodnie z naszymi zwyczajami, o których mówiliśmy. Dziś wieczorem.
Pułkownik dotknął ręką czoła, jakby go w nie uderzono. Jego lodowaty wzrok zdawał się mówić: mam pójść na kolację w kraju, w którym strzelono mi w plecy? Nim odpowiedział, objął Gurameto, ale tym razem jego uścisk był chłodny. Doktor uznał to za odmowę i napiął szyję. Jednak odpowiedź, o dziwo, była odwrotna.
– Przyjdę, daję ci słowo. – Następnie, pochylając mu się do ucha, wyszeptał: – Nie wierzę, że mnie zdradzisz.
Ostatnie słowa wymówił częściowo po albańsku, częściowo w archaicznym niemieckim.
Kiedy nad miastem zapadł wieczór, doktor Gurameto Duży poczuł tak wielki smutek, jakiego nigdy wcześniej nie doznał. Słuchał przygotowań do kolacji, a z balkonu na pierwszym piętrze patrzył na bramę, do której gość zastuka.
*
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Świat Książki.