Mario – spytała nagle – czy mógłbyś zabić człowieka?
Piasek, na którym siedziała, był wilgotny, ale jej to chyba nie przeszkadzało. Palce jej stóp, zanurzone w wodzie, wydawały się nieskazitelnie białe. Jak wyrzeźbione z marmuru.
Zagapiłem się w niebo. Teraz, pod wieczór, mieniło się mieszaniną wściekłych kolorów, których nie powstydziłby się żaden awangardowy malarz, chociaż nie mogłem sobie przypomnieć jakiegoś konkretnego nazwiska. Na zachodzie upiorny róż poprzecinany był szarożółtymi pasmami, przypominającymi brudną watę wyciągniętą z ucha.
Ignorowała te widoki i patrzyła na mnie.
– Mario – spytała znowu. – Czy ty kiedykolwiek zabiłeś człowieka?
– Myślisz, że będzie padać? – Pokazałem palcem chmury. – Myślisz, że to w ogóle możliwe w tym cholernym klimacie?
Jakiś nadgorliwy komar uciął mnie w łopatkę. Próbowałem go klepnąć, ale spróbujcie sami uderzyć się wysoko w plecy bez wyłamania sobie ręki ze stawu.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie powinnam w ogóle o tym mówić. Nie po tym, co się stało.
– Nie ma sprawy – mruknąłem.
Ukąszenie swędziało. Wykręcałem rękę, jak tylko mogłem, żeby się podrapać. Moje palce ślizgały się po mokrej od potu skórze.
– Nie mogę przestać o tym myśleć. Ja... ja nie rozumiem, jak to było możliwe. Dlaczego nikt się nie zorientował?
– Nie pluj sobie w brodę – poradziłem jej. – Ty i tak miałaś z nimi wszystkimi mało do czynienia. A co do tematu „nikt się nie zorientował”... Tak to jest. „Wysoki Sądzie, skąd mogłem wiedzieć, że mój sąsiad zarżnął w swojej piwnicy pięcioro dzieci z sąsiedztwa.