Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Fragment książki: „W krainie czarów”

materiały prasowe
Kiedy byłam bardzo młoda, to byłam też mała, ale niczemu się nie dziwiłam.

Kiedy byłam bardzo młoda, to pisałam wiersze w zeszycie. Odkryłam śmierć ciemnej klatki schodowej, zimnej klatki schodowej. Odkrywałam całą masę różnych rzeczy. Teraz wiem, że ta śmierć może być też w krzakach, liściach i miękkiej trawie – dotychczas zarezerwowanej dla rusałek, mrówek, niedopałków. Ona – ta śmierć – jest nawet w niewinnej przyrodzie. Czy ktoś mógłby się tym zająć, jakiś rząd czy ruch społeczny? Apeluję o to, bo ja osobiście byłam w głębokim szoku, kiedy zmarł Jan Stanisław C. Tak zwyczajnie, w trawie. Rozrzucony jak cień po południu. Rozrzucony bezwładnie przy drzewie.

Nie mogłam uwierzyć, że mu się to przytrafiło, bo Jan był silny i potężny. Stał nade mną czasem i to było, jakby góra stała nade mną. Zasłaniała wszystko, co można było zobaczyć. Mówił wtedy, że unieść może w dłoni, co sobie zechce: wielką rurę, opony od samochodu albo mnie. Wierzyłam mu, bo wyglądał jak postać z komiksów, brakowało mu pelerynki na plecach i rajtuzów, ale podobny był bardzo do Batmana. Wchodził na drabinę i wierzyłam, że może wspiąć się do samego nieba. Nie robił tego, bo mu się nie chciało, poza tym nie przepadał raczej za Bogiem.

Bardzo przepraszam, ale takie osoby jak on nie umierają, chyba się ze mną zgodzicie. Jestem jak Alicja z deficytem czarów, która rośnie lub kurczy się nerwowo, jeśli coś dzieje się w jej życiu nie tak. Tchórzliwa dziewczynka w za małych butach i za dużej sukience. Zamykam oczy, gdy przechodzi obok mnie czarny kot z szerokim uśmiechem. Zamieram w swojskim kokonie odpowiedzialności i zobowiązań. Wydaje mi się, że już na zawsze będę mieściła się pod kwietną łodygą. A wtedy przychodzi olbrzym i kosi trawnik. Z lewej do prawej, nic nie zostaje.

Reklama