Los Angeles [XII 1967 r.] - list do matki
Najdroższa Moja!
Dziękuję Ci za Twój kochany list, który dostałem wczoraj wraz ze zdjęciami dziecka. Na temat podobieństwa nic nie potrafię powiedzieć; ładne, chyba miłe dziecko – ale czy ja wiem. Nie o to chodzi; jeśli dziecko jest moje, zajmiemy się nim, to jasne, jeśli nie, to po co ta cała ponura komedia. To trzeba poruszyć dwie zasadnicze sprawy; dlaczego, jeśli dziecko jest moje, dowiedziałem się o tym dopiero w roku 1965? Dlaczego nie dowiedziałem się o tym w Polsce, czy też choćby wcześniej? Druga: dlaczego jej mąż, ten biedny człowiek, żył tyle lat oszukiwany? To najbardziej okrutna rzecz, jaką można wyrządzić człowiekowi; w końcu musiał to dziecko jakoś po swojemu kochać, czy też choćby lubić. A nawet jeśli nie jest najgłupszym z ludzi, to też ma jakąś człowieczą dumę w sobie; jakąś godność, której być może nie dostrzegamy my, ale o której wie tylko Bóg i ten mężczyzna; a może tylko sam Bóg; dlaczego więc Urszula obeszła się z nim tak okrutnie? A jeśli kłamała jemu – jaką mamy pewność, że nie kłamie nam? Ja byłbym szczęśliwy, gdyby dziecko było moje, i chętnie pomogę w jego utrzymaniu; lecz tylko kiedy będę miał stuprocentową pewność, że to dziecko jest moje1. Urszula być może myślała, iż jestem za młody, czy też za dziki; czy też że łączą nas pewne różnice uniemożliwiające małżeństwo i może tą drogą to wszystko poszło;może dlatego ten inny człowiek krzyczał być może na moje dziecko. Gdyż to jest jedyne logiczne wytłumaczenie. Jednak logika nie zawsze zbiega się z moralnością. To prawda, że żyłem z nią jak jej narzeczony, gdy jej mąż był w wojsku w ułanach, czy też coś w tym rodzaju. To było wiele lat temu; dzisiaj nie tknąłbym kobiety zamężnej czy też zaręczonej.