W powieści „Syn” nie pojawia się Harry Hole, kultowa już postać wykreowana przez Jo Nesbø. Dla wielbicieli Brudnego Harry’ego z Oslo mam jednak dobrą nowinę: nowa książka norweskiego pisarza wcale nie jest gorsza od poprzedniej, rewelacyjnej „Policji”. Nesbø posłużył się ciekawym chwytem – od samego początku powieści wiadomo, kto zabija, kto zginie i w imię czego dokonywane są zbrodnie. Choć, oczywiście, na koniec autor funduje czytelnikowi kilka zmyślnych twistów. Głównym bohaterem jest Sonny Lofthus, narkoman, odsiadujący wyrok za dwa zabójstwa (notabene niepopełnione przez niego), który stoczył się na samo dno po tym, jak jego wielbiony ojciec policjant został oskarżony o korupcję i popełnił samobójstwo. W więzieniu dowiaduje się, że rodzic wcale nie odebrał sobie życia, tylko został zabity przez ludzi mafii. Sonny niemal z dnia na dzień przestaje ćpać, ucieka z więzienia i zaczyna mścić się na wszystkich odpowiedzialnych za śmierć ojca. Bohater do pewnego stopnia stylizowany jest na Jezusa: wysłuchuje strapionych, udziela im rozgrzeszenia, leczy. W końcu symbolicznie zmartwychwstaje, przestając się narkotyzować. Tyle tylko, że jest to Jezus na miarę naszych czasów, który nie przynosi miłości i zbawienia, lecz przede wszystkim bezwzględną karę dla grzeszników. Nasz świat – zdaje się sugerować Nesbø, po raz kolejny wracający do tematu korupcji w policji i innych służbach państwowych – jest przeżarty złem, zarażającym także tych, którzy powinni stać na straży praworządności.
Jo Nesbø, Syn, przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2014, s. 428